A było ich dwoje #01
I nie zdziw się, gdy poprosisz przyjaciela o line, a rzuci ci łopatę.
Kolejny raz
zagrzmiało. Na zewnątrz mignęło białe światło. Następna noc z wesołą towarzyszką burzą. Jak zwykle siedziałem
skupiony nad jakimiś papierami we własnym pokoju. Mój wzrok już ledwo
wytrzymywał słabe światło pochodzące od świecy obok. W głowie, aż rozbrzmiały
głosy ludzi mówiących o niby wspaniałych zmysłach smoczych zabójców. I nie… to
wcale nie znaczyło, że byłem jakimś schizofrenikiem, chociaż czasami mogło się
tak wydawać. Położyłem łokieć na biurku, a głowę oparłem o rękę. Ze znudzonym
wyrazem twarzy czytałem po raz kolejny ten sam, beznadziejny tekst, całkowicie
ignorując jąkania Lectora.
- Sting-kun!
– Krzyknął kot latając mi przed twarzą.
- Jeszcze
chwila. – Westchnąłem ciężko i odsunąłem przyjaciela zwinnym ruchem wolnej
ręki. Po raz kolejny musiałem przystosować wzrok.
Hm… Cholera.
Ciężko było czytać te wszystkie dokumenty. Po za tym, ktoś coś brał jak nad tym
siedział? Pismo jak lekarz, a składanie zdań podobne do sposobu jakiegoś
natchnionego poety. I teraz zrozum człowieku, co autor miał na myśli. Wszystkie
te słowa wydawały się nie mieć sensu, a nawet jeśli miały, to na pewno nie
mogłem go odkryć o drugiej w nocy.
Usłyszałem
ciche skrzypnięcie drzwi. Skierowałem na nie wzrok. W przejściu stał mój
przyjaciel Rogue. Koleś nie dość, że wszedł do mojego pokoju i rozsiadł się na
moim łóżku bez pytania, to na jego twarzy dostrzegłem minę, jakby chciał
powiedzieć „skończ pracować, albo zgniotę cię jak robaka”. Nie no, ten to ma
dar przekonywania, cała moja marna chęć do roboty odeszła w zapomnienie.
Odwróciłem
się w jego stronę, dłonie położyłem na oparciu krzesła.
- Co takiego
zrobiłem? – Zapytałem, widocznie wyprzedzając jego słowa. Rogue był cichy, taka
już była jego natura. Zazwyczaj to ja robiłem wokół siebie więcej hałasu, a on
jako jedyny umiał mnie ogarnąć, kiedy zaczynałem za bardzo szaleć.
Nasz duet
wyglądał na zgrany, ale tak naprawdę nie dogadywaliśmy się w wielu sprawach.
Wychodziło to najczęściej podczas wykonywania misji. Rogue wolał wszystko robić
spokojnie, po cichu pozbywając się przeciwników. We mnie budziło się dziwne
uczucie, które wręcz nakazywało głośne i pozbawione większego sensu wbicie.
- Ty już
dobrze wiesz co. – Odparł krzyżując ręce na piersi. No świetnie. Tak tylko
przypominam, że była druga w nocy. Uwielbiam zagadki o drugiej w nocy. Oczywiście,
mógłbym zapytać o co właściwie chodzi, ale znając życie nic by mi nie
odpowiedział. Mruknie coś w stylu „głupi jesteś, skoro nie wiesz” i wyjdzie.
Taki dobry przyjaciel, co nawet jak ochrzania to nie wytłumaczy za co. I kto tu
był głupi?
Wciąż ja.
Ciężko
westchnąłem spoglądając na twarz złego na mnie Lectora. Wstałem z tego
niewygodnego krzesła i przeciągnąłem się z głośnym jękiem. Powinienem sobie
załatwić jakieś wygodniejsze krzesło, bo niedługo to będzie tak, że z niego nie
wstanę.
- Zwaliliście
na mnie tą całą robotę i jeszcze mi problemu robicie. – Rzuciłem żartobliwie,
ale Rogue chyba nie załapał. Zmarszczył brwi, jednak zauważyłem lekkie wahanie,
a następnie odwrócił wzrok. Człowieku, zdecyduj ty się… Nie pamiętam bym
przyjaźnił się z niezdecydowaną laską.
- Sting
słuchaj… - Jego głos brzmiał dziwnie.
- A rzuć mi
jakimś tekstem o przyjaźni i wspólnym dzieleniu problemów, a pierwsze co zrobię
to się zrzygam. – Warknąłem dość pewnym tonem. Miałem dość słuchania takich
tekstów. Tak szczerze, to nic one nie dawały, a ja miałem dziwną nadzieje, że
ktoś mi naprawdę pomoże. Witamy w prawdziwym świecie. Do pocieszania to osób
pełno, ale kiedy potrzeba choć jednej osoby do posiedzenia ze mną przy tych
idiotycznych papierach to wszyscy nagle znikali.
- A drugie? –
Wyskoczył nagle spoglądając na mnie tymi swoimi czerwonymi oczami, aż mnie
ciarki przeszły. W półmroku wyglądał dość przerażająco. Powinienem mu to kiedyś
powiedzieć.
- Wywalę cię
do wróżek. – Uśmiechnąłem się, po czym nonszalanckim ruchem zmierzwiłem sobie
włosy na głowie i wzruszyłem ramionami. Właściwie to nie wiedziałem, co takiego
mogę zrobić. Ale właśnie do wróżek pasowały te całe teksty o przyjaźni, miłości
i kij wie jeszcze co.
Nie żebym
uważał inaczej. Przyjaźń, moja gildia i towarzysze, to wszystko było dla mnie
bardzo ważne, a po turnieju i po ataku smoków stało się jeszcze bardziej
ważniejsze. Ale ja w przeciwieństwie do nich nie latałem na prawo i lewo
krzycząc, jak to bardzo ważni są bliscy w życiu. Ja po prostu nie musiałem
mówić, bo oni to wiedzieli. Chociaż, mogło to też wynikać z tego, że jak każdy
facet na uczuciach to ja się zbytnio nie znam.
Rogue jednak
uśmiechnął się słysząc moje słowa. Leniwie pokiwał głową i wstał z mojego
łóżka. Stanęliśmy ramię w ramię, jednak nasze twarze były odwrócone w innych
kierunkach.
- Dobrze
wiedzieć, że nowy tytuł nie zrobił ci sieczki z mózgu. – Zastanawiając się, czy
mam to uznać za komplement, czy obrazę nawet nie zauważyłem kiedy Rogue szybkim
krokiem wyszedł z pokoju. Pewnie znów użył tej swojej mocy cienia, by wrócić
szybciej do Frosha. Normalnie to mogło się wydawać, że jest on trochę oziębły
i sztywny, ale kiedy w grę wchodził Frosh, stawał się zupełnie innym
człowiekiem. Powiedzenie, że czasami był nadmiernie opiekuńczy, byłoby
niedomówieniem.
Rzuciłem się
na łóżko, w moje nozdrza uderzył zapach nowej pościeli. Kurz, który okrywał
przez pewien czas nieużywany mebel zawirował w powietrzu. Skrzywiłem się, aby
następnie głośno kichnąć, budząc połowę ludzi mieszkających razem ze mną w
budynku na tyłach gildii. Nagle poczułem, że ktoś położył na mnie kołdrę.
Odwróciłem głowę w stronę Lectora, który usiadł po drugiej stronie wielkiego
łóżka. Mój przyjaciel wyglądał na zmęczonego i natychmiast zasnął.
Czyżby
czekał, aż skończę pracę i się położę?
Kogo ja
oszukiwałem? Ja również bywałem wobec Lectora nadopiekuńczy i wariowałem na
samą myśl, że coś może mu się stać. Jasne, nie zawsze byliśmy razem, ale w tym
momencie nie wyobrażałem sobie mojego dalszego życia bez niego.
Chciałem go
chronić. Jego i całą gildię, za którą teraz byłem odpowiedzialny. Ale
właściwie, to jak? Szczerze, nie miałem pojęcia, że praca Mistrza gildii jest
taka… męcząca. Miałem przynajmniej odpowiedź na to, dlaczego większość to
starsze osoby. Może robota, gdzie musisz ciągle siedzieć w jednym budynku, albo
nawet i jednym pokoju przez cały czas, była dobra dla takich… mniej
energicznych osób? Dobra, starych dziadów. Ale nie dla mnie!
Dziewiętnaście
lat. Nie byłem ani stary, ani młody. Dopiero właściwie zaczynałem życie, a już
miałem je skończyć przez durne obowiązki? Samo myślenie o tym napawało mnie
wielkim niepokojem.
I w taki
sposób, szlag trafił mój odpoczynek. Nie mogłem zasnąć. Czułem się jakbym wypił
piętnaście kaw. Zamknąłem oczy i zasłoniłem je ramionami. Wiedziałem, że to nie
pomoże, ale spróbować warto. Próbowałem słuchać swojego oddechu, ale przez te
cholerne zmysły nie mogłem się skupić. Słyszałem praktycznie każdy szmer w
innym pokoju i to było naprawdę irytujące. Szargało mną wiele emocji. Gniew,
rozdrażnienie, a nawet i pewnego rodzaju smutek.
Wreszcie
wstałem i zacząłem się pętać po budynku. Flegmatycznym krokiem przechodziłem
przez wszystkie korytarze. Z tego co słyszałem to wiele osób jeszcze nie spało.
Spotkałem nawet kilku ludzi, przechadzających się jak ja. Ta, też mi spacerek o
drugiej w nocy.
Od czasu
kiedy zostałem liderem Sabertooth wiele nowych osób dołączyło do gildii.
Cieszyło mnie to, zawsze miło widzieć nowe twarze, ale wciąż dostarczało mi to
tylko więcej roboty, a niewidzialne łańcuchy na moich rękach po raz kolejny
ciągnęły mnie w pułapkę.
Uderzyłem
głową o ścianę. No dobra, to nie mogło być nawet porównywalne z prawdzinym
uderzeniem, bo tylko oparłem ten tępy łeb. Moje słowa mogły się wydawać jakimś
powolnym popadaniem w paranoję, bo może tak było – naprawdę od czasu do czasu
się zastanawiałem nad tym. Może to była swojego rodzaju kara za zbrodnie?
Ale ty tępy
jednak jesteś Eucliffe – przeleciało mi przez głowę. No świetnie, brakowało mi
tylko tego, żebym zaczął obrażać samego siebie w myślach. Niedługo stworzę
swoje drugie wcielenie i nazwę je Bob - to takie uniwersalne imię.
Odbiłem się
od tej przeklętej ściany i zrobiłem półobrót, chcąc zawrócić.
No i
spotkałem demona.
- Znowu
zarywasz noce? – Yukino wyglądała jakby dopiero co się zerwała z łóżka. Czy ta
kobieta ma jakiś alarm ustawiony? „Wstawaj, ten frajer Sting znów łazi po
gildii bez celu!” Bob, przestań.
- Nie,
przewietrzyć się chciałem. – Rzuciłem, chyba niezbyt przekonująco. Dziewczyna
spojrzała na mnie zmartwiona i zagniewana.
- W
zamkniętym pomieszczeniu? A to ciekawe… - Mruknęła mierząc mnie wzrokiem. –
Sting. Martwię się. Naprawdę, przepracowujesz się. – Po jej tonie zorientowałem
się, że naprawdę jest zmartwiona, a nie tylko tak mówi. Nabrałem w płuca
powietrza. Na końcu języka miałem „sami mnie wybraliście, więc zgadnijcie czyja
to wina”, ale stwierdziłem, że nie wypada zrzucać winy za swoje problemy na
innych.
- Postaram
się ogarnąć. – Skłamałem bez mrugnięcia okiem. Ta cała robota właściwie nie
zależała ode mnie, tylko od nich i tego ile szkód wyrządzą, albo ilu nowych
dołączy. A jeśli ktoś kiedyś powiedział, że Sabertooth wcale nie niszczy będąc
na misjach, to się mylił. W tym temacie mogliśmy być porównywani do wróżek, ale
to tylko od czasu kiedy Jiemma umarł. To chyba źle o mnie świadczyło jako
Mistrzu, ale ja w przeciwieństwie do niego pozwalałem na taką swobodę. Jasne,
było to dobre dla moich towarzyszy, ale czy dla mnie?
Już miałem
wyminąć przyjaciółkę, kiedy zatrzymała mnie, łapiąc za kawałek spodni.
- Obiecaj. – Zarządała,
gdy znów się odwróciłem w jej stronę. Spojrzała na mnie, a moje serce prawie
stanęło. Wyglądała groźnie, strasznie poważnie. Yukino zazwyczaj była strasznie
cicha, nieśmiała i wyglądała na słabą fizycznie, ale gdy przychodziło co do
czego, pokazywała swoją drugą stronę, za którą osobiście nie przepadałem, ale
wciąż podziwiałem.
I właśnie
dlatego tym razem nie mogłem skłamać.
- Muszę iść
do łóżka. – Odpowiedziałem całkowicie ignorując jej prośbę.
- Sting. –
Czy każdy musiał mówić moje imię kiedy robiłem coś nie po ich myśli? Cholera,
przecież wiedziałem jak się nazywam. Ruszyłem się o krok, dając jej do
zrozumienia, by mnie puściła.
Zrobiła to,
choć niechętnie. Przeszedłem się kawałek, a kiedy się obejrzałem, Yukino
przyglądała mi się spod nadal zaciśniętych brwi, chyba do końca nie rozumiała,
czemu ją tak potraktowałem.
Wróciłem do
pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Lector jak zwykle głośno chrapał, ale to
przestało mi już dawno przeszkadzać, przynajmniej wiedziałem, że twardo spał.
Złapałem za leżące na biurku magiczne słuchawki, po czym zakładając je, znowu
rzuciłem się na łóżko. Metal ładowany do czaszki z potworną szybkością na pewno
nie pomógł mi zasnąć, ale mogłem dzięki temu odciąć się od wszystkiego. W tym
momencie nic innego nie mogłem zrobić.
Kiedy znów
otworzyłem oczy czułem się tak, jakby mnie ktoś zabił i ponownie ożywił.
Poranki były okropne, tym bardziej kiedy się nie przesypiało całej nocy, a tylko
jej część. Czułem, że to będzie kolejny zwykły dzień.
Do chwili,
kiedy drzwi z rozmachem otworzyły się na oścież. Lector leżący obok obudził
się, gwałtownie wstając. Rogue z Froshem stanęli w przejściu, mój przyjaciel wyglądał
na poddenerwowanego.
- Ktoś w nocy
zdemolował gildię. – Powiedział poważnym tonem, czekając na jakiś mój ruch. Ale
ja tylko z rozczarowaniem wywróciłem oczami i uderzyłem głową o poduszkę.
Myślałem, że będzie to coś ciekawszego.
Rogue złapał
za drugą poduszkę i mocno mnie nią uderzył w twarz. Prawie się nie udusiłem i
kaszląc wróciłem do pozycji siedzącej. Spojrzałem na niego marszcząc brwi.
- Ktoś czegoś
szukał u nas! Zainteresuj się! – Krzyknął. Zwykle to było w porządku –
unoszenie głosu i te sprawy – ale nie dziś. Marzyłem o tym, żeby się zamknął.
Po za tym irytowało mnie to. Ja miałem się zainteresować? Ja przez te ostatnie kilka miesięcy cholernie się
interesowałem, może nawet za bardzo. Głupie wyrzuty sumienia.
- Jasne.
Spiszcie straty i poszukajcie tego typiarza, co się wkradł. – Rzuciłem kładąc
łokieć na uniesionym kolanie i ze znudzonym wzrokiem oparłem głowę o dłoń. Ledwo
siedziałem, miałem wielka ochotę zasnąć i nic nie robić. Przymrużyłem oczy.
- Stary, tu
nie chodzi o straty. Ktoś, kto przyszedł wczoraj był Smoczym Zabójcą. –
Kiwnąłem powolnie głową. I co było w tym takiego ciekawego? Naszych smoków i
tak nie znajdziemy… no bo wiadomo. Po za tym Smoczy Zabójcy nie byli już niczym
nowym. Mógł być sztuczny, prawdziwy, albo co tam jeszcze, jednak to wciąż nie
był powód bym zrywał się z łóżka i go szukał jak idiota. – Święta Nova. Coś ci
to mówi? – Uniosłem brew słysząc nazwę swojego zaklęcia. Momentalnie opuściło
mnie zmęczenie.
- Mów dalej. –
Powiedziałem opuszczając dłoń i uważnie mu się przeglądając. Rogue skrzyżował
ręce na piersi.
- Możliwe, że
istnieje jeszcze jeden Biały Smoczy Zabójca.
***
- No
świetnie. – Warknąłem widząc stan budynku. Z zewnątrz wyglądał jak zawsze, ale
to co się wdziało wewnątrz było wręcz nie do opisania. Wszystkie przedmioty,
dywany i meble były zniszczone lub porozwalane. Prawdziwa złość nastąpiła
jednak dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem podarte flagi gildii.
Poczułem
charakterystyczne uczucie w żołądku, które towarzyszyło mi zawsze, gdy coś
wyprowadzało mnie z równowagi. Kiedy działo się to podczas walki, wydawało mi
się wtedy, że jestem jakiś niezwyciężony i zazwyczaj bezmyślnie uderzałem w
przeciwników czym tylko się dało. Zazwyczaj walczyłem ze słabszymi od siebie,
co za tym idzie, wygrywałem. Zawsze. To tylko mnie nakręcało jeszcze bardziej,
a moje mniemanie o sobie rosło za każdym razem, gdy tylko pokonany mroczny mag
błagał o litość. I dopiero Natsu Dragneel pokazał mi jak bardzo się myliłem.
- Będzie tu trochę
sprzątania. – Rzucił Orga i podszedł do nas wraz z Rufusem. Przybyli wcześniej niż
my, to było widać po ich minach.
- Taa.. –
Przeciągnąłem. – Wiecie może, czego szukał? – Zapytałem krzyżując ręce na
piersi. Słyszałem jak ciekawscy ludzie otwierają zamknięte drzwi, po czym
widząc naszą szóstkę szybko je zamykają z cichym „przepraszam”.
- Nie, z tego
co zapamiętałem, od ostatniego przyjścia nic nie zniknęło. – Odpowiedział Rufus
łapiąc się za brodę. Rozejrzałem się po wnętrzu. W tej części i tak nic nie
mogłoby zostać zabrane. Był tu tylko bar i ławy, w innej cześć znajdowało się
krzesło Mistrza oraz gabinet. Na piętrze były łóżka i miejsce dla naszego gildyjnego
medyka. I nic po za tym. Właściwie, tu nie było nawet czego kraść. No chyba, że
chodziło o coś z kuchni, ale szczerze, jakoś w to wątpiłem.
- Może Jiemma…
- Rogue zawahał się po wypowiedzeniu imienia byłego Mistrza. Zmarszczyłem brwi.
Czasami miałem wrażenie, że obchodzili się ze mną jak z jakimś jajkiem. Nie,
nie miałem żadnej traumy z tego powodu. Wyrzuty sumienia, owszem, bo w końcu pozbawiłem
człowieka życia. I bez względu na to jak okropny był, wiedziałem, że postąpiłem
źle. – Może ukrył coś przed nami? – Dokończył, ale już nie patrząc mi w oczy.
- Łatwiej
byłoby odpowiedzieć na pytanie, czego on przed nami nie ukrywał. – Odpowiedział
trafnie Lector. – Ten koleś to była jedna wielka zagadka i do tego traktował
nas jak śmieci. Dobrze, że Sting go…
- Zrozumieli.
– Oznajmiłem stanowczo, wchodząc mu w słowo.
- Fro też tak
myśli. – Dodał po namyśle Frosh. Nie wiedziałem, czy chodziło o słowa moje, czy
Lectora, ale i tak nic na to nie odpowiedziałem.
- Może się
rozdzielmy? I poszukajmy… czegoś. – Zaproponowałem i tak jak myślałem, wszyscy
się zgodzili. W tym samym momencie do środka wbiegła zdyszana Yukino. Pierwsza
uwaga, na którą się odważyłem, to że było jej okropnie w różowym, a druga, że
wyglądała równie okropnie z roztrzepanymi włosami i z płaszczem założonym do
tyłu. Co dzisiaj z nią było nie tak? Yukino zazwyczaj nie pozwoliłaby sobie na
coś takiego.
Przyjaciółka
chyba uważała, że wszystko jest w porządku i podeszła do nas szybkim krokiem.
Miałem dziwne wrażenie, że kiedy spojrzała w moją stronę, na jej twarzy mignęło
zdenerwowanie. I to nie tylko z powodu tej małej wymiany zdań w nocy. Czułem
się tak, jakby przez ten krótki moment przejrzała cały mój życiorys i wybrała
momenty w których coś jej zrobiłem. No i
właśnie tak było z dziewczynami. Nie ważne, co się powiedziało i co się zrobiło
dobrego, nigdy nie pamiętały. Ale kiedy chodziło o jakiś sprzeciw czy kłótnie,
to nagle pamiętały nawet najmniejszy szczegół.
- Ja poszukam
jeszcze tutaj. – Zadeklarował się Orga.
- W takim
razie Rufus pójdzie zobaczyć kuchnie, a ja i Rogue zobaczymy gabinet. – Powiedziałem,
myśląc, że w sumie dobrze wszystkich podzieliłem. Spotkałem się jednak z
niezadowolonymi minami przyjaciół. – No co?
Yukino w tym
momencie przyjrzała się swojemu ubraniu i zrobiła się cała czerwona. Dość
niecodzienny widok.
- Dobrze
wiesz, że ktoś musi do niego iść. – Odparł tajemniczo Rufus, czyli nic
nowego. Zamrugałem kilka razy, dając tym
znak, że niewiele zrozumiałem.
- Myin. – Rzucił
Rogue, a po moich plecach przeszły dreszcze. O nie, nic mnie nie przekona by
zapuścić się na teren tego kolesia. Jedynym powodem, dla którego wciąż przebywa
w tej gildii jest fakt, że zna się na leczeniu jak nikt inny i nie wychodzi ze
swoimi dziwactwami po za gabinet medyczny. Tak, Myin był naszym gildyjnym
medykiem. Raz u niego byłem, nie zapomnę tego nigdy. Najpierw opatrzył mi rany,
potem zapytał czy napije się herbaty, a kiedy powiedziałem, że chętnie, to
dostałem w twarz torebką ziółek i wylał na mnie wrzątek. A kiedy wyzwałem go od
szaleńców stwierdził, że nie da się mnie ucywilizować i wywalił przed drzwi.
Innymi słowy, nie przepadaliśmy za sobą. Ale nie mogłem puścić Yukino. Nikt nie
wie co ten palant wymyśli.
- No ale…
- No to ja z
Yukino pójdę do gabinetu. – Powiedział ze złośliwą satysfakcją i odwrócił się
na pięcie w stronę przejścia. Frosh z Yukino ruszyli za nim. Z błagalnym
wyrazem twarzy chciałem prosić o zmianę Rufusa, czy Orga, ale ci dziwnie
zniknęli. Następnym razem też ich tak zostawię jak będą mieli problem.
Zapukałem,
cichutko, a może tylko sobie wyobraziłem, bo nie było słychać żadnego dźwięku.
Nie ważne, miałem nadzieje, że albo śpi, albo wyszedł ze swojej nory. Kiedy
nikt nie odpowiedział wypuściłem powietrze z ust i otworzyłem skrzypiące drzwi.
Pierwsze co zrobiłem to rozejrzenie się wzrokiem w każdy kąt. Było jakoś
dziwnie cicho. Przez otwarte okno dostawało się świeże powietrze, które
kołysało białymi zasłonami przy łóżkach. Zrobiłem kilka kroków do środka,
zamykając drzwi za sobą. Naszła mnie dziwna myśl, może Myin wyszedł oknem?
Nieprawdopodobne, a jednak, ponieważ nigdzie go nie widziałem. Myin był
naturalnym przeciwnikiem wychodzenia przez drzwi jak normalny człowiek. I kto
tu był niecywilizowany?
- A ty gdzie
idziesz? – Zapytałem gwałtownie się odwracając. Zobaczyłem dziewczynę o nienaturalnie
długich, białych włosach. I w jakiś niejasny sposób ją rozpoznawałem. Tak
jakbym już ją kiedyś widział albo znał. Ale wcale mi nie zależało na tym, żeby
się dowiedzieć, gdzie i kiedy ją spotkałem. Próbowała wyjść, ukrywała się,
wyglądało to podejrzanie.
Jej złote
oczy zabłysły i nie zmieniając poważnego wyrazu twarzy wyprostowała dłoń w moją
stronę.
- Święta Nowa!
– Krzyknęła kumulując światło w dłoni. Rozciągnąłem usta w sardonicznym
uśmiechu, co musiało ją bardzo zirytować.
- Święta
Nowa! – Powtórzyłem, wykonując ten sam gest. Światło wybuchło w całym
pomieszczeniu, a kiedy zniknęło staliśmy tak bez najmniejszej rysy. Niestety,
całe nasze otoczenie nie wyglądało, aż tak dobrze. Chciałem przez to
powiedzieć, że ściana za mną, nie była już ścianą. Tak ogólnie, to tam już nie
było żadnej ściany.
Ona rzeczywiście
była Smoczym Zabójcą Światła. Musiała być. A ja musiałem się dowiedzieć, jakim
cudem.
Usłyszałem
głosy przyjaciół, którzy wbiegali po schodach. Ona też to usłyszała i już
chciała uciec, ale złapałem ją za przegub w przedramieniu. Tajemnicza
dziewczyna gwałtownie się odwróciła i uderzyła mnie nogą w bok. Na jej
nieszczęście była słaba fizycznie i nic mi tym nie zrobiła. Wykręciłem jej ręce
do tyłu i ustawiłem plecami do siebie. Ta jednak nie dawała za wygraną i skorzystała
z okazji, kiedy stała tuż pode mną. Uderzyła mnie głową o brodę, przez poczułem
metaliczny posmak krwi w ustach, cholera, to zabolało. Odwróciłem głowę w bok
wypluwając szkarłatną ciecz wymieszaną w własną śliną. W tym samym momencie
wyrwała się i uderzyła zaciśniętą w pięść dłonią o mój tors.
Następne, co
pamiętam to, że zbierałem się ze strasznym bólem w klatce piersiowej.
Otworzyłem
szerzej zdziwione oczy, a dziewczyna zostawiła mnie nawet się nie odwracając.
Co to właściwie było? Była taka słaba, a uderzyła tak mocno… To musiała być
jakaś sztuczka. Nic na to nie poradzę, że mnie to wkurzyło. Pocisnęła mnie
jakaś dziwna laska, i to bez użycia magii.
No to teraz
na poważnie, musiałem ją znaleźć.
Dwóch Smoczych Zabójców? *w* Sting, szukaj panny, szukaj. :D
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie, czego ta laska chciała. xD A Sting niech ziółka jakieś pije, skoro spać, biedak nie może. xD
Rozdział mi się podobał, ale pojawiły się błędy:
"- Dobrze wiedzieć, że nowy tytuł nie zrobił ci sieczki w mózgu" - sieczki Z mózgu.
"- Obiecaj. – Zarządzała" - zarządziła.
Czekam na kolejny rozdział. :3
Rozdział pisany był dość późno, także i tak jestem zaskoczona, że pojawiło się tak mało błędów. Nie mniej jednak dziękuje, że je zauważyłaś i o nich powiedziałaś, już poprawiam. ^^
UsuńDziękuje za komentarz. :)