A było ich dwoje #01

I nie zdziw się, gdy poprosisz przyjaciela o line, a rzuci ci łopatę.

Kolejny raz zagrzmiało. Na zewnątrz mignęło białe światło. Następna noc z wesołą towarzyszką burzą. Jak zwykle siedziałem skupiony nad jakimiś papierami we własnym pokoju. Mój wzrok już ledwo wytrzymywał słabe światło pochodzące od świecy obok. W głowie, aż rozbrzmiały głosy ludzi mówiących o niby wspaniałych zmysłach smoczych zabójców. I nie… to wcale nie znaczyło, że byłem jakimś schizofrenikiem, chociaż czasami mogło się tak wydawać. Położyłem łokieć na biurku, a głowę oparłem o rękę. Ze znudzonym wyrazem twarzy czytałem po raz kolejny ten sam, beznadziejny tekst, całkowicie ignorując jąkania Lectora.
- Sting-kun! – Krzyknął kot latając mi przed twarzą.
- Jeszcze chwila. – Westchnąłem ciężko i odsunąłem przyjaciela zwinnym ruchem wolnej ręki. Po raz kolejny musiałem przystosować wzrok.
Hm… Cholera. Ciężko było czytać te wszystkie dokumenty. Po za tym, ktoś coś brał jak nad tym siedział? Pismo jak lekarz, a składanie zdań podobne do sposobu jakiegoś natchnionego poety. I teraz zrozum człowieku, co autor miał na myśli. Wszystkie te słowa wydawały się nie mieć sensu, a nawet jeśli miały, to na pewno nie mogłem go odkryć o drugiej w nocy.
Usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Skierowałem na nie wzrok. W przejściu stał mój przyjaciel Rogue. Koleś nie dość, że wszedł do mojego pokoju i rozsiadł się na moim łóżku bez pytania, to na jego twarzy dostrzegłem minę, jakby chciał powiedzieć „skończ pracować, albo zgniotę cię jak robaka”. Nie no, ten to ma dar przekonywania, cała moja marna chęć do roboty odeszła w zapomnienie.
Odwróciłem się w jego stronę, dłonie położyłem na oparciu krzesła.
- Co takiego zrobiłem? – Zapytałem, widocznie wyprzedzając jego słowa. Rogue był cichy, taka już była jego natura. Zazwyczaj to ja robiłem wokół siebie więcej hałasu, a on jako jedyny umiał mnie ogarnąć, kiedy zaczynałem za bardzo szaleć.
Nasz duet wyglądał na zgrany, ale tak naprawdę nie dogadywaliśmy się w wielu sprawach. Wychodziło to najczęściej podczas wykonywania misji. Rogue wolał wszystko robić spokojnie, po cichu pozbywając się przeciwników. We mnie budziło się dziwne uczucie, które wręcz nakazywało głośne i pozbawione większego sensu wbicie.
- Ty już dobrze wiesz co. – Odparł krzyżując ręce na piersi. No świetnie. Tak tylko przypominam, że była druga w nocy. Uwielbiam zagadki o drugiej w nocy. Oczywiście, mógłbym zapytać o co właściwie chodzi, ale znając życie nic by mi nie odpowiedział. Mruknie coś w stylu „głupi jesteś, skoro nie wiesz” i wyjdzie. Taki dobry przyjaciel, co nawet jak ochrzania to nie wytłumaczy za co. I kto tu był głupi?
Wciąż ja.
Ciężko westchnąłem spoglądając na twarz złego na mnie Lectora. Wstałem z tego niewygodnego krzesła i przeciągnąłem się z głośnym jękiem. Powinienem sobie załatwić jakieś wygodniejsze krzesło, bo niedługo to będzie tak, że z niego nie wstanę.
- Zwaliliście na mnie tą całą robotę i jeszcze mi problemu robicie. – Rzuciłem żartobliwie, ale Rogue chyba nie załapał. Zmarszczył brwi, jednak zauważyłem lekkie wahanie, a następnie odwrócił wzrok. Człowieku, zdecyduj ty się… Nie pamiętam bym przyjaźnił się z niezdecydowaną laską.
- Sting słuchaj… - Jego głos brzmiał dziwnie.
- A rzuć mi jakimś tekstem o przyjaźni i wspólnym dzieleniu problemów, a pierwsze co zrobię to się zrzygam. – Warknąłem dość pewnym tonem. Miałem dość słuchania takich tekstów. Tak szczerze, to nic one nie dawały, a ja miałem dziwną nadzieje, że ktoś mi naprawdę pomoże. Witamy w prawdziwym świecie. Do pocieszania to osób pełno, ale kiedy potrzeba choć jednej osoby do posiedzenia ze mną przy tych idiotycznych papierach to wszyscy nagle znikali.
- A drugie? – Wyskoczył nagle spoglądając na mnie tymi swoimi czerwonymi oczami, aż mnie ciarki przeszły. W półmroku wyglądał dość przerażająco. Powinienem mu to kiedyś powiedzieć.
- Wywalę cię do wróżek. – Uśmiechnąłem się, po czym nonszalanckim ruchem zmierzwiłem sobie włosy na głowie i wzruszyłem ramionami. Właściwie to nie wiedziałem, co takiego mogę zrobić. Ale właśnie do wróżek pasowały te całe teksty o przyjaźni, miłości i kij wie jeszcze co.
Nie żebym uważał inaczej. Przyjaźń, moja gildia i towarzysze, to wszystko było dla mnie bardzo ważne, a po turnieju i po ataku smoków stało się jeszcze bardziej ważniejsze. Ale ja w przeciwieństwie do nich nie latałem na prawo i lewo krzycząc, jak to bardzo ważni są bliscy w życiu. Ja po prostu nie musiałem mówić, bo oni to wiedzieli. Chociaż, mogło to też wynikać z tego, że jak każdy facet na uczuciach to ja się zbytnio nie znam.
Rogue jednak uśmiechnął się słysząc moje słowa. Leniwie pokiwał głową i wstał z mojego łóżka. Stanęliśmy ramię w ramię, jednak nasze twarze były odwrócone w innych kierunkach.
- Dobrze wiedzieć, że nowy tytuł nie zrobił ci sieczki z mózgu. – Zastanawiając się, czy mam to uznać za komplement, czy obrazę nawet nie zauważyłem kiedy Rogue szybkim krokiem wyszedł z pokoju. Pewnie znów użył tej swojej mocy cienia, by wrócić szybciej do Frosha. Normalnie to mogło się wydawać, że jest on trochę oziębły i sztywny, ale kiedy w grę wchodził Frosh, stawał się zupełnie innym człowiekiem. Powiedzenie, że czasami był nadmiernie opiekuńczy, byłoby niedomówieniem.
Rzuciłem się na łóżko, w moje nozdrza uderzył zapach nowej pościeli. Kurz, który okrywał przez pewien czas nieużywany mebel zawirował w powietrzu. Skrzywiłem się, aby następnie głośno kichnąć, budząc połowę ludzi mieszkających razem ze mną w budynku na tyłach gildii. Nagle poczułem, że ktoś położył na mnie kołdrę. Odwróciłem głowę w stronę Lectora, który usiadł po drugiej stronie wielkiego łóżka. Mój przyjaciel wyglądał na zmęczonego i natychmiast zasnął.
Czyżby czekał, aż skończę pracę i się położę?
Kogo ja oszukiwałem? Ja również bywałem wobec Lectora nadopiekuńczy i wariowałem na samą myśl, że coś może mu się stać. Jasne, nie zawsze byliśmy razem, ale w tym momencie nie wyobrażałem sobie mojego dalszego życia bez niego.
Chciałem go chronić. Jego i całą gildię, za którą teraz byłem odpowiedzialny. Ale właściwie, to jak? Szczerze, nie miałem pojęcia, że praca Mistrza gildii jest taka… męcząca. Miałem przynajmniej odpowiedź na to, dlaczego większość to starsze osoby. Może robota, gdzie musisz ciągle siedzieć w jednym budynku, albo nawet i jednym pokoju przez cały czas, była dobra dla takich… mniej energicznych osób? Dobra, starych dziadów. Ale nie dla mnie!
Dziewiętnaście lat. Nie byłem ani stary, ani młody. Dopiero właściwie zaczynałem życie, a już miałem je skończyć przez durne obowiązki? Samo myślenie o tym napawało mnie wielkim niepokojem.
I w taki sposób, szlag trafił mój odpoczynek. Nie mogłem zasnąć. Czułem się jakbym wypił piętnaście kaw. Zamknąłem oczy i zasłoniłem je ramionami. Wiedziałem, że to nie pomoże, ale spróbować warto. Próbowałem słuchać swojego oddechu, ale przez te cholerne zmysły nie mogłem się skupić. Słyszałem praktycznie każdy szmer w innym pokoju i to było naprawdę irytujące. Szargało mną wiele emocji. Gniew, rozdrażnienie, a nawet i pewnego rodzaju smutek.
Wreszcie wstałem i zacząłem się pętać po budynku. Flegmatycznym krokiem przechodziłem przez wszystkie korytarze. Z tego co słyszałem to wiele osób jeszcze nie spało. Spotkałem nawet kilku ludzi, przechadzających się jak ja. Ta, też mi spacerek o drugiej w nocy.
Od czasu kiedy zostałem liderem Sabertooth wiele nowych osób dołączyło do gildii. Cieszyło mnie to, zawsze miło widzieć nowe twarze, ale wciąż dostarczało mi to tylko więcej roboty, a niewidzialne łańcuchy na moich rękach po raz kolejny ciągnęły mnie w pułapkę.
Uderzyłem głową o ścianę. No dobra, to nie mogło być nawet porównywalne z prawdzinym uderzeniem, bo tylko oparłem ten tępy łeb. Moje słowa mogły się wydawać jakimś powolnym popadaniem w paranoję, bo może tak było – naprawdę od czasu do czasu się zastanawiałem nad tym. Może to była swojego rodzaju kara za zbrodnie?
Ale ty tępy jednak jesteś Eucliffe – przeleciało mi przez głowę. No świetnie, brakowało mi tylko tego, żebym zaczął obrażać samego siebie w myślach. Niedługo stworzę swoje drugie wcielenie i nazwę je Bob - to takie uniwersalne imię.
Odbiłem się od tej przeklętej ściany i zrobiłem półobrót, chcąc zawrócić.
No i spotkałem demona.
- Znowu zarywasz noce? – Yukino wyglądała jakby dopiero co się zerwała z łóżka. Czy ta kobieta ma jakiś alarm ustawiony? „Wstawaj, ten frajer Sting znów łazi po gildii bez celu!” Bob, przestań.
- Nie, przewietrzyć się chciałem. – Rzuciłem, chyba niezbyt przekonująco. Dziewczyna spojrzała na mnie zmartwiona i zagniewana.
- W zamkniętym pomieszczeniu? A to ciekawe… - Mruknęła mierząc mnie wzrokiem. – Sting. Martwię się. Naprawdę, przepracowujesz się. – Po jej tonie zorientowałem się, że naprawdę jest zmartwiona, a nie tylko tak mówi. Nabrałem w płuca powietrza. Na końcu języka miałem „sami mnie wybraliście, więc zgadnijcie czyja to wina”, ale stwierdziłem, że nie wypada zrzucać winy za swoje problemy na innych.
- Postaram się ogarnąć. – Skłamałem bez mrugnięcia okiem. Ta cała robota właściwie nie zależała ode mnie, tylko od nich i tego ile szkód wyrządzą, albo ilu nowych dołączy. A jeśli ktoś kiedyś powiedział, że Sabertooth wcale nie niszczy będąc na misjach, to się mylił. W tym temacie mogliśmy być porównywani do wróżek, ale to tylko od czasu kiedy Jiemma umarł. To chyba źle o mnie świadczyło jako Mistrzu, ale ja w przeciwieństwie do niego pozwalałem na taką swobodę. Jasne, było to dobre dla moich towarzyszy, ale czy dla mnie?
Już miałem wyminąć przyjaciółkę, kiedy zatrzymała mnie, łapiąc za kawałek spodni.
- Obiecaj. – Zarządała, gdy znów się odwróciłem w jej stronę. Spojrzała na mnie, a moje serce prawie stanęło. Wyglądała groźnie, strasznie poważnie. Yukino zazwyczaj była strasznie cicha, nieśmiała i wyglądała na słabą fizycznie, ale gdy przychodziło co do czego, pokazywała swoją drugą stronę, za którą osobiście nie przepadałem, ale wciąż podziwiałem.
I właśnie dlatego tym razem nie mogłem skłamać.
- Muszę iść do łóżka. – Odpowiedziałem całkowicie ignorując jej prośbę.
- Sting. – Czy każdy musiał mówić moje imię kiedy robiłem coś nie po ich myśli? Cholera, przecież wiedziałem jak się nazywam. Ruszyłem się o krok, dając jej do zrozumienia, by mnie puściła.
Zrobiła to, choć niechętnie. Przeszedłem się kawałek, a kiedy się obejrzałem, Yukino przyglądała mi się spod nadal zaciśniętych brwi, chyba do końca nie rozumiała, czemu ją tak potraktowałem.
Wróciłem do pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Lector jak zwykle głośno chrapał, ale to przestało mi już dawno przeszkadzać, przynajmniej wiedziałem, że twardo spał. Złapałem za leżące na biurku magiczne słuchawki, po czym zakładając je, znowu rzuciłem się na łóżko. Metal ładowany do czaszki z potworną szybkością na pewno nie pomógł mi zasnąć, ale mogłem dzięki temu odciąć się od wszystkiego. W tym momencie nic innego nie mogłem zrobić.
Kiedy znów otworzyłem oczy czułem się tak, jakby mnie ktoś zabił i ponownie ożywił. Poranki były okropne, tym bardziej kiedy się nie przesypiało całej nocy, a tylko jej część. Czułem, że to będzie kolejny zwykły dzień.
Do chwili, kiedy drzwi z rozmachem otworzyły się na oścież. Lector leżący obok obudził się, gwałtownie wstając. Rogue z Froshem stanęli w przejściu, mój przyjaciel wyglądał na poddenerwowanego.
- Ktoś w nocy zdemolował gildię. – Powiedział poważnym tonem, czekając na jakiś mój ruch. Ale ja tylko z rozczarowaniem wywróciłem oczami i uderzyłem głową o poduszkę. Myślałem, że będzie to coś ciekawszego.
Rogue złapał za drugą poduszkę i mocno mnie nią uderzył w twarz. Prawie się nie udusiłem i kaszląc wróciłem do pozycji siedzącej. Spojrzałem na niego marszcząc brwi.
- Ktoś czegoś szukał u nas! Zainteresuj się! – Krzyknął. Zwykle to było w porządku – unoszenie głosu i te sprawy – ale nie dziś. Marzyłem o tym, żeby się zamknął. Po za tym irytowało mnie to. Ja miałem się zainteresować?  Ja przez te ostatnie kilka miesięcy cholernie się interesowałem, może nawet za bardzo. Głupie wyrzuty sumienia.
- Jasne. Spiszcie straty i poszukajcie tego typiarza, co się wkradł. – Rzuciłem kładąc łokieć na uniesionym kolanie i ze znudzonym wzrokiem oparłem głowę o dłoń. Ledwo siedziałem, miałem wielka ochotę zasnąć i nic nie robić. Przymrużyłem oczy.
- Stary, tu nie chodzi o straty. Ktoś, kto przyszedł wczoraj był Smoczym Zabójcą. – Kiwnąłem powolnie głową. I co było w tym takiego ciekawego? Naszych smoków i tak nie znajdziemy… no bo wiadomo. Po za tym Smoczy Zabójcy nie byli już niczym nowym. Mógł być sztuczny, prawdziwy, albo co tam jeszcze, jednak to wciąż nie był powód bym zrywał się z łóżka i go szukał jak idiota. – Święta Nova. Coś ci to mówi? – Uniosłem brew słysząc nazwę swojego zaklęcia. Momentalnie opuściło mnie zmęczenie.
- Mów dalej. – Powiedziałem opuszczając dłoń i uważnie mu się przeglądając. Rogue skrzyżował ręce na piersi.
- Możliwe, że istnieje jeszcze jeden Biały Smoczy Zabójca.

***
- No świetnie. – Warknąłem widząc stan budynku. Z zewnątrz wyglądał jak zawsze, ale to co się wdziało wewnątrz było wręcz nie do opisania. Wszystkie przedmioty, dywany i meble były zniszczone lub porozwalane. Prawdziwa złość nastąpiła jednak dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem podarte flagi gildii.
Poczułem charakterystyczne uczucie w żołądku, które towarzyszyło mi zawsze, gdy coś wyprowadzało mnie z równowagi. Kiedy działo się to podczas walki, wydawało mi się wtedy, że jestem jakiś niezwyciężony i zazwyczaj bezmyślnie uderzałem w przeciwników czym tylko się dało. Zazwyczaj walczyłem ze słabszymi od siebie, co za tym idzie, wygrywałem. Zawsze. To tylko mnie nakręcało jeszcze bardziej, a moje mniemanie o sobie rosło za każdym razem, gdy tylko pokonany mroczny mag błagał o litość. I dopiero Natsu Dragneel pokazał mi jak bardzo się myliłem.
- Będzie tu trochę sprzątania. – Rzucił Orga i podszedł do nas wraz z Rufusem. Przybyli wcześniej niż my, to było widać po ich minach.
- Taa.. – Przeciągnąłem. – Wiecie może, czego szukał? – Zapytałem krzyżując ręce na piersi. Słyszałem jak ciekawscy ludzie otwierają zamknięte drzwi, po czym widząc naszą szóstkę szybko je zamykają z cichym „przepraszam”.
- Nie, z tego co zapamiętałem, od ostatniego przyjścia nic nie zniknęło. – Odpowiedział Rufus łapiąc się za brodę. Rozejrzałem się po wnętrzu. W tej części i tak nic nie mogłoby zostać zabrane. Był tu tylko bar i ławy, w innej cześć znajdowało się krzesło Mistrza oraz gabinet. Na piętrze były łóżka i miejsce dla naszego gildyjnego medyka. I nic po za tym. Właściwie, tu nie było nawet czego kraść. No chyba, że chodziło o coś z kuchni, ale szczerze, jakoś w to wątpiłem.
- Może Jiemma… - Rogue zawahał się po wypowiedzeniu imienia byłego Mistrza. Zmarszczyłem brwi. Czasami miałem wrażenie, że obchodzili się ze mną jak z jakimś jajkiem. Nie, nie miałem żadnej traumy z tego powodu. Wyrzuty sumienia, owszem, bo w końcu pozbawiłem człowieka życia. I bez względu na to jak okropny był, wiedziałem, że postąpiłem źle. – Może ukrył coś przed nami? – Dokończył, ale już nie patrząc mi w oczy.
- Łatwiej byłoby odpowiedzieć na pytanie, czego on przed nami nie ukrywał. – Odpowiedział trafnie Lector. – Ten koleś to była jedna wielka zagadka i do tego traktował nas jak śmieci. Dobrze, że Sting go…
- Zrozumieli. – Oznajmiłem stanowczo, wchodząc mu w słowo.
- Fro też tak myśli. – Dodał po namyśle Frosh. Nie wiedziałem, czy chodziło o słowa moje, czy Lectora, ale i tak nic na to nie odpowiedziałem.
- Może się rozdzielmy? I poszukajmy… czegoś. – Zaproponowałem i tak jak myślałem, wszyscy się zgodzili. W tym samym momencie do środka wbiegła zdyszana Yukino. Pierwsza uwaga, na którą się odważyłem, to że było jej okropnie w różowym, a druga, że wyglądała równie okropnie z roztrzepanymi włosami i z płaszczem założonym do tyłu. Co dzisiaj z nią było nie tak? Yukino zazwyczaj nie pozwoliłaby sobie na coś takiego.
Przyjaciółka chyba uważała, że wszystko jest w porządku i podeszła do nas szybkim krokiem. Miałem dziwne wrażenie, że kiedy spojrzała w moją stronę, na jej twarzy mignęło zdenerwowanie. I to nie tylko z powodu tej małej wymiany zdań w nocy. Czułem się tak, jakby przez ten krótki moment przejrzała cały mój życiorys i wybrała momenty w których coś jej zrobiłem.  No i właśnie tak było z dziewczynami. Nie ważne, co się powiedziało i co się zrobiło dobrego, nigdy nie pamiętały. Ale kiedy chodziło o jakiś sprzeciw czy kłótnie, to nagle pamiętały nawet najmniejszy szczegół.
- Ja poszukam jeszcze tutaj. – Zadeklarował się Orga.
- W takim razie Rufus pójdzie zobaczyć kuchnie, a ja i Rogue zobaczymy gabinet. – Powiedziałem, myśląc, że w sumie dobrze wszystkich podzieliłem. Spotkałem się jednak z niezadowolonymi minami przyjaciół. – No co?
Yukino w tym momencie przyjrzała się swojemu ubraniu i zrobiła się cała czerwona. Dość niecodzienny widok.
- Dobrze wiesz, że ktoś musi do niego iść. – Odparł tajemniczo Rufus, czyli nic nowego.  Zamrugałem kilka razy, dając tym znak, że niewiele zrozumiałem.
- Myin. – Rzucił Rogue, a po moich plecach przeszły dreszcze. O nie, nic mnie nie przekona by zapuścić się na teren tego kolesia. Jedynym powodem, dla którego wciąż przebywa w tej gildii jest fakt, że zna się na leczeniu jak nikt inny i nie wychodzi ze swoimi dziwactwami po za gabinet medyczny. Tak, Myin był naszym gildyjnym medykiem. Raz u niego byłem, nie zapomnę tego nigdy. Najpierw opatrzył mi rany, potem zapytał czy napije się herbaty, a kiedy powiedziałem, że chętnie, to dostałem w twarz torebką ziółek i wylał na mnie wrzątek. A kiedy wyzwałem go od szaleńców stwierdził, że nie da się mnie ucywilizować i wywalił przed drzwi. Innymi słowy, nie przepadaliśmy za sobą. Ale nie mogłem puścić Yukino. Nikt nie wie co ten palant wymyśli.
- No ale…
- No to ja z Yukino pójdę do gabinetu. – Powiedział ze złośliwą satysfakcją i odwrócił się na pięcie w stronę przejścia. Frosh z Yukino ruszyli za nim. Z błagalnym wyrazem twarzy chciałem prosić o zmianę Rufusa, czy Orga, ale ci dziwnie zniknęli. Następnym razem też ich tak zostawię jak będą mieli problem.
Zapukałem, cichutko, a może tylko sobie wyobraziłem, bo nie było słychać żadnego dźwięku. Nie ważne, miałem nadzieje, że albo śpi, albo wyszedł ze swojej nory. Kiedy nikt nie odpowiedział wypuściłem powietrze z ust i otworzyłem skrzypiące drzwi. Pierwsze co zrobiłem to rozejrzenie się wzrokiem w każdy kąt. Było jakoś dziwnie cicho. Przez otwarte okno dostawało się świeże powietrze, które kołysało białymi zasłonami przy łóżkach. Zrobiłem kilka kroków do środka, zamykając drzwi za sobą. Naszła mnie dziwna myśl, może Myin wyszedł oknem? Nieprawdopodobne, a jednak, ponieważ nigdzie go nie widziałem. Myin był naturalnym przeciwnikiem wychodzenia przez drzwi jak normalny człowiek. I kto tu był niecywilizowany?
- A ty gdzie idziesz? – Zapytałem gwałtownie się odwracając. Zobaczyłem dziewczynę o nienaturalnie długich, białych włosach. I w jakiś niejasny sposób ją rozpoznawałem. Tak jakbym już ją kiedyś widział albo znał. Ale wcale mi nie zależało na tym, żeby się dowiedzieć, gdzie i kiedy ją spotkałem. Próbowała wyjść, ukrywała się, wyglądało to podejrzanie.
Jej złote oczy zabłysły i nie zmieniając poważnego wyrazu twarzy wyprostowała dłoń w moją stronę.
- Święta Nowa! – Krzyknęła kumulując światło w dłoni. Rozciągnąłem usta w sardonicznym uśmiechu, co musiało ją bardzo zirytować.
- Święta Nowa! – Powtórzyłem, wykonując ten sam gest. Światło wybuchło w całym pomieszczeniu, a kiedy zniknęło staliśmy tak bez najmniejszej rysy. Niestety, całe nasze otoczenie nie wyglądało, aż tak dobrze. Chciałem przez to powiedzieć, że ściana za mną, nie była już ścianą. Tak ogólnie, to tam już nie było żadnej ściany.
Ona rzeczywiście była Smoczym Zabójcą Światła. Musiała być. A ja musiałem się dowiedzieć, jakim cudem.
Usłyszałem głosy przyjaciół, którzy wbiegali po schodach. Ona też to usłyszała i już chciała uciec, ale złapałem ją za przegub w przedramieniu. Tajemnicza dziewczyna gwałtownie się odwróciła i uderzyła mnie nogą w bok. Na jej nieszczęście była słaba fizycznie i nic mi tym nie zrobiła. Wykręciłem jej ręce do tyłu i ustawiłem plecami do siebie. Ta jednak nie dawała za wygraną i skorzystała z okazji, kiedy stała tuż pode mną. Uderzyła mnie głową o brodę, przez poczułem metaliczny posmak krwi w ustach, cholera, to zabolało. Odwróciłem głowę w bok wypluwając szkarłatną ciecz wymieszaną w własną śliną. W tym samym momencie wyrwała się i uderzyła zaciśniętą w pięść dłonią o mój tors.
Następne, co pamiętam to, że zbierałem się ze strasznym bólem w klatce piersiowej.
Otworzyłem szerzej zdziwione oczy, a dziewczyna zostawiła mnie nawet się nie odwracając. Co to właściwie było? Była taka słaba, a uderzyła tak mocno… To musiała być jakaś sztuczka. Nic na to nie poradzę, że mnie to wkurzyło. Pocisnęła mnie jakaś dziwna laska, i to bez użycia magii.

No to teraz na poważnie, musiałem ją znaleźć.

Komentarze

  1. Dwóch Smoczych Zabójców? *w* Sting, szukaj panny, szukaj. :D
    Ciekawi mnie, czego ta laska chciała. xD A Sting niech ziółka jakieś pije, skoro spać, biedak nie może. xD
    Rozdział mi się podobał, ale pojawiły się błędy:
    "- Dobrze wiedzieć, że nowy tytuł nie zrobił ci sieczki w mózgu" - sieczki Z mózgu.
    "- Obiecaj. – Zarządzała" - zarządziła.

    Czekam na kolejny rozdział. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział pisany był dość późno, także i tak jestem zaskoczona, że pojawiło się tak mało błędów. Nie mniej jednak dziękuje, że je zauważyłaś i o nich powiedziałaś, już poprawiam. ^^
      Dziękuje za komentarz. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Przeczytałeś/aś? W takim razie proszę, zostaw komentarz, ponieważ każdy daje mi niesamowitą motywacje do dalszego pisania. ^^