Ludzie niekiedy widzą to, co chcą zobaczyć #02

W sprawy smoków się nie mieszaj,
albowiem jesteś chrupki i dobrze smakujesz z keczupem..


Nikt mi nie wmówi, że pociągi wymyślił ktoś zdrowy psychicznie. Wielka jeżdżąca machina śmierci. Każdy jej ruch sprawiał, że chciałem wyskoczyć oknem. Przy hamowaniu koła piszczały świdrującym, jednostajnym dźwiękiem, który wbijał mi się w uszy jak szpikulec do lodu. Rogue podzielał mój ból. Oboje siedzieliśmy całą drogę prawie nieprzytomni i jak najbliżej okna.
Choroba lokomocyjna to coś, czego w życiu nie zrozumiem. Chcesz jednocześnie zwymiotować  i skrócić swe cierpienia, nawet jeśli to znaczy, że wyskoczysz oknem w trakcie jazdy. Chociaż w sumie nie wyskoczysz, bo nie możesz nawet się ruszyć. Cholerstwo wszystko zaplanowało. Punkt dla niego.
Co wcale nie zmienia faktu, że chyba każdy Smoczy Zabójca ją ma. Czy to nie komiczne? Wychowywały nas smoki, stworzenia latające. Transport w każdym rodzaju powinien być dla nas właśnie odprężający.
Swoją drogą, znajdzie się jeszcze parę zwykłych osób, które na to chorują. Naprawdę nikt nie wymyślił żadnego lekarstwa? Jasne, Fairy Tail ma tą małą Wendy, która ich leczy. Ma szczęście dziewczyna, jako jedyna z naszej siódemki tak nie cierpi.
Mówię siódemka, ale tak naprawdę nikt nie wie ilu jeszcze Smoczych Zabójców łazi po tym świecie. Możliwe, że właśnie podążaliśmy za ósmym. Jakoś wątpiłem, że ona posiada tą samą moc co ja, jednak gdyby była fałszywa lub inna, wyczułbym to. To światło było identyczne do mojego, nasz poziom umiejętności wręcz taki sam. Oh, pozostawała jeszcze sprawa tej dziwnej siły… Nie ważne. Wszystko sobie wyjaśnimy jak tylko ją znajdę. I to w bardzo przyjemny sposób.
Przyjemny dla mnie.
Trop urywał się w Crocus. I właściwie na tym się zatrzymaliśmy. Nie mieliśmy jakiegoś ambitnego planu, po prostu wsiedliśmy w pierwszy lepszy pociąg po usłyszeniu informacji. No dobra, właściwie to ja wsiadłem, a reszta się dołączyła. Musiałem się dowiedzieć kim była ta laska. I to nie był jakiś powód typu „podoba mi się”, tylko coś poważniejszego. Nie miałem pojęcia co to takiego, ale czułem, że ona wie coś ważnego. Te jej oczy były znajome. Tak jakbym je gdzieś widział.
I zabrzmię teraz jak jakiś zboczeniec, ale pachniała jak ktoś kogo znam.
- Beznadzieja – rzuciłem dochodząc do siebie na jednej z ławek obok stacji. Rogue siedzący obok wyglądał już dawno na ogarniętego, ale miałem wrażenie, że również go nieźle skręca w środku.
- Dalej Sting-kun! Musimy ją szybko znaleźć! Pożałuje, że cię tak zaatakowała! – krzyknął Lector zaciskając łapki w pięści i udawał, że się z kimś bije.
- Właściwie… to mamy dużo czasu - powiedział Rufus i rozejrzał się, po czym dodał: - i tak nie mamy pojęcia gdzie szukać.
- Daj spokój. Jak myślisz, ile osób ma białe włosy i żółte oczy? To będzie łatwe – odparł Orga. Chciałem go poprawić, że jej oczy były bardziej złote niż żółte, ale właściwie co to za różnica?
Spojrzałem na Yukino. Wydawała się być dziwnie cicha. Niby stała obok, słuchała nas i czasem się uśmiechała, ale wciąż miało się wrażenie, że jest nieobecna. W pewnym sensie musiało to być wywołane przez to miasto. Wiele się tu wydarzyło. Wyrzucenie Yukino, wykorzystanie jej i aresztowanie, a potem dochodziła jeszcze walka ze smokami, gdzie razem z Lucy nas uratowały. Następnie dochodził do tego ten bal i wydawała się być na nim szczęśliwa, bo chcieliśmy aby wróciła, ale on nie wymazał wspomnień, tylko je na chwile zasłonił. Właściwie każdy z nas musiał czuć to samo co ona, ale z innego powodu. Byliśmy spięci, bo w końcu nie tak dawno walczyliśmy w tym mieście o naszą przyszłość. Widzieliśmy wszystko w gruzach, całkowicie zniszczone przez smoki. Dzisiaj mogliśmy patrzeć na idealnie odbudowane budynki. Wszystko było tak, jakby nasza walka nie miała miejsca. I to napawało dziwnym smutkiem, bo miało się wrażenie, że to wszystko było jednym wielkim koszmarem.
A o koszmarach się po czasie zapomina.
Tego nie chciałem. Musieliśmy pamiętać. Nie ważne, jak bardzo bolesne to było. W końcu ta cała sytuacja była wywołana przez jednego z nas. Odruchowo spojrzałem na siedzącego obok przyjaciela, który rozmawiając z innymi wyglądał na zadowolonego. Jakoś nie mogłem uwierzyć, że coś mu odbiło i postanowił przejąć władzę kosztem swoich przyjaciół. Chociaż, przecież to wszystko stało się przez śmierć Frosha. Zwracam honor. Po tej informacji mogłem uwierzyć we wszystko. Nawet w to, że zmienił się w stukniętego psychola żądnego władzy.
Wniosek był z tego jeden, trzeba dbać o kota albo nie będzie wesoło.
- No dobra – jęknąłem przeciągając się i po chwili wstałem z niewygodnej ławki. – Idziem.
- Dokąd? – zapytał Rogue. Uśmiechnąłem się.
- Najlepiej przed siebie.

 ***
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Przez cały czas krążyliśmy po całym Crocus pytając ludzi czy widzieli dziewczynę zgodną z opisem. Wszyscy jak na złość odpowiadali, że nie. A potem otwierali szeroko oczy i nie chcieli z nami gadać kiedy zobaczyli, że jesteśmy z gildii magów. Tak po prostu odchodzili zanim zdążyliśmy zapytać o cokolwiek innego. Właśnie dlatego nienawidziłem większych miast. Ludzie mieszkający w nich, od czasu tej akcji ze smokami nie chcieli mieć nic wspólnego z magami. Brzmiało to śmiesznie, bo kiedy coś się działo to pierwsze co robili, to wołali o pomoc każdą dostępną gildie. Ogólnie miałem wrażenie, że wszyscy niemagiczni ludzie wyznają zasadę „magia jest ble”. Cóż za hipokryzja. Zapraszam w takim razie do Edolas. Zobaczymy, czy tam będzie im tak wesoło bez wszystkich magicznych zabawek z których korzystają.
Nawet się nie zorientowałem kiedy słońce powoli zaczęło zachodzić i staliśmy bez jakichkolwiek informacji w centrum Crocus. 
- Trzeba znaleźć jakiś hotel – zaproponowała Yukino.
- Yhym – mruknąłem. Posłała mi klasyczne spojrzenie „aha, dzięki że słuchasz” i już miała otworzyć usta, by mnie za to ochrzanić, nie żebym się przejął, gdy wtrącił się Rufus.
- Wiecie, jestem trochę zmęczony. Może pójdziemy ogarnąć ten hotel, tak jak mówi Yukino? – zapytał. Po jego twarzy rzeczywiście dało się wywnioskować, że jest padnięty. Właściwie, to każdy był. Lector już dawno zasnął na moim ramieniu. Nie dziwię się, łaziliśmy dość długo, no i jeszcze przeżyliśmy tą podróż pociągiem. Znaczy… ten kto walczył z cholerną chorobą lokomocyjną, to przeżył. Dla innych była ona znacznie przyjemniejsza.
Ja jednak nie chciałem tak szybko przerywać poszukiwań. Miałem wrażenie, że jesteśmy coraz bliżej odkrycia kim jest tajemnicza dziewczyna.
Zdjąłem Lectora z ramienia i podałem do zdziwionej Yukino.
- Ja jeszcze połażę – odparłem. Wszyscy kiwnęli głową i ruszyli powolnym krokiem w stronę hotelu, który wybraliśmy ostatnim razem podczas turnieju.
Wszyscy, oprócz Yukino, która patrzyła na mnie, jakbym był opóźniony w rozwoju.
- Nie spałeś w nocy i znowu chcesz łazić? – zapytała przyciszonym tonem, aby nie obudzić śpiącego kota.
- Mam wrażenie, że jeszcze chwila i ją znajdę – wyjaśniłem. Jakoś jej to nie przekonało, jedynie ściągnęła mocniej brwi. – Wrócę za godzinę.
- Taaa… - rzuciła, niezbyt przekonująco. – W porządku. Ale wspomnisz moje słowa jak będziemy rano wstawać.
Następnie odwróciła się i szybkim krokiem zdążyła jeszcze dogonić przyjaciół. Zastanawiałem się, co ja takiego znów zrobiłem, że była taka wkurzona, ale szczerze mówiąc nie wiedziałem.
Byłem w centrum Crocus. W mieście, które od zawsze mi się wydawało sztuczne i w pewnym sensie nie takie kolorowe jak wszyscy mówili. To, o czym zapomina większość ludzi, gdy zaczynają mówić o życiu w stolicy, to fakt, że wszyscy są obłożeni nakazami i zasadami społecznymi. I nie zaprzeczy nikt. Życie tu jest sztywne i każdy stara się, by wyglądał jak typowy szlachcic, mimo że w domu syf i ubóstwo.
Skręciłem nieopodal pojedynczej, migoczącej latarni docierając tym samym pod jakiś zamknięty sklep z ubraniami. Wystawiony towar już dawno został schowany do środka, światła były pogaszone, a rolety opuszczone. Usłyszałem jednak szelest za zamkniętymi drzwiami. Prawdopodobnie ktoś jeszcze był w środku i układał graty, czy cokolwiek innego.
Liczyłem na to, że spotkam jeszcze kogoś o tej godzinie. Ale jakoś po kilku kolejnych zakrętach zwątpiłem. Nie było nikogo. Wyglądało jakby całe miasto w jednym momencie umarło. Jasne, w wielu oknach paliły się światła, ale przecież nie będę nachodził ludzi po domach.
Gdy dotarłem pod zamek, wydał mi się jakiś większy niż ostatnio. Na pewno nic w nim nie zmienili, ani nie dobudowali. Wciąż jednak przerażał swoim rozmiarem. Ale to w sumie nie było ważne.
Przy bramie stali strażnicy, jak zawsze, i czynili swoje pilnując wejścia. Albo chociaż udając, że pilnują.
Podszedłem do mężczyzny, którego trochę znałem, Takuro, i zacząłem:
- Mam sprawę.
- Domyśliłem się – odpowiedział niezbyt miłym tonem. Cham. – Więc?
- Dziewczyna. Białe włosy do kolan i złote oczy – na jego twarzy zauważyłem kpiący uśmiech.
- Jakaś twoja nowa laska? – Strażnik roześmiał się.
- Zamknij się. Widziałeś czy nie? – warknąłem. Takuro przestał się śmiać. Zmierzył mnie przeciągłym, dziwnym spojrzeniem.
- Wyglądasz jakbyś był poważny – uznał. – Hm, ciekawe.
- Widziałeś ją do cholery, czy nie? – powtórzyłem, a ten zaczął się drapać z tyłu głowy. Spojrzał na swojego znajomego pytającym spojrzeniem i kiedy ten machnął głową na boki, wrócił spojrzeniem do mnie.
- Nie kojarzę. – powiedział w końcu, a ja wywróciłem oczami. Nie można było mówić tak od razu? Kiwnąłem głową dając znać, że zrozumiałem i oddaliłem się od nich. To było dziwne, do tej pory wszystko szło łatwo. Wszyscy widzieli dziewczynę zgodną z opisem i każdy mówił, że ruszyła w stronę Crocus. Gdyby już stąd uciekła, to znalazłaby się choć jedna osoba, która by ją widziała. Były więc dwie opcje. Albo ona tu wciąż jest, ale dobrze się ukrywa albo ludzie tu są tak zapatrzeni w siebie, że nawet nie zwracają uwagi na nowych.
Jakoś pasowała mi tu druga opcja.
Nagle usłyszałem jakiś odgłos tłuczonego szkła. Spojrzałem w bok, na jedno z okien i miałem wrażenie, że zobaczyłem jak ktoś wskakuje do środka. Mignęły mi białe włosy. Albo chciałem, aby mi mignęły.
To nie było teraz ważne. Faktem jednak było, że ktoś się włamał do zamku. Bo jakoś wątpiłem, że księżniczka ma hobby polegające na wchodzeniu przez okna.
Szybko podbiegłem i wskoczyłem do środka. Nie miałem czasu na wołanie strażników. Po za tym miałem wrażenie, że gdybym to zrobił to złodziej na pewno by to usłyszał i uciekł. A ja wciąż miałem nadzieje, że to ta laska. Gdyby teraz zwiała, całe to szukanie i latanie poszłoby na marne.
Spojrzałem na dywan na korytarzu i trochę się zdziwiłem. Była na nim krew. I w tym momencie miałem pewność, że to naprawdę ona. Poznałem po zapachu, który unosił się w pokoju.
Przyśpieszyłem kroku, wciąż zastanawiając się skąd ta szkarłatna ciecz się tu wzięła. Na pewno nie powstała przez wybicie okna, bo na odłamkach nie było śladów. To wyglądało tak, jakby zraniła się gdzieś już wcześniej. I chyba było to dość poważne, bo ślady robiły się coraz większe, a zapach coraz silniejszy. Musiała być blisko. Cholera, właściwie czemu myślałem o jej ranach? Ona pewnie się nie przejęła tym czy coś mi się stało, czy nie.
Otworzyłem drzwi. Klamka była zakrwawiona, co potwierdziło moje przypuszczenia o tym, że byłą ranna. I nagle zamarłem widząc ją leżącą tuż przede mną.
Nie wyglądała tak jak ta dziewczyna, którą widziałem w gildii. Wtedy wydawała się jakaś zimna, pozbawiona uczuć i całkowicie obojętna na to co się dzieje wokół niej. Przypominała bardziej jakieś urządzenie niż człowieka, które mając jeden atak i jedno polecenie nie dopuszczało do siebie nic innego.
A teraz wydawała się taka… delikatna. I tak spięta, że mogła się rozsypać. Oh, brawo dla ciebie Sting, ciekawe jak ty byś wyglądał gdybyś miał głęboką ranę na boku.
Podszedłem do niej i cała złość, która mnie tu zaprowadziła dziwnie minęła widząc jej skrzywioną z bólu twarz. Kiedy otworzyła oczy i mnie zobaczyła, ani trochę się nie zmieniła, wręcz przeciwnie, wyglądała jakby zrobiło się jej jeszcze gorzej.
- Co ty tu robisz? – fuknęła i zarzuciła głową, aby grzywka zeszła jej z oczu. Jej zachowanie i sposób mówienia świadczyły o tym, że byłem ostatnią osobą którą chciała zobaczyć. To w sumie dobrze, bo sam z radości nie skakałem.
- Mógłbym zapytać o to samo. Jednak jest ważniejsza sprawa. Kim ty do cholery jesteś? – zapytałem. Zazwyczaj obowiązywałaby zasada „kobiety i poszkodowani mają pierwszeństwo”, ale nie w tym wypadku.
Zmarszczyła brwi, starając się zrozumieć po co się właściwie odzywam. Przez cały czas chciała jakoś wstać i znów uciec, ale jej rana na to nie pozwalała. Może nie krwawiła już tak bardzo, ale wciąż musiała ją nieźle boleć.
- Co ci da moje imię frajerze? – zacisnęła zęby. I w tym samym momencie jej twarz przybrała taki wyraz jakby chciała zwymiotować. Odruchowo się odsunąłem. – Słuchaj, ciężko mi to przechodzi przez gardło… jak ci powiem, to mi pomożesz?
Przymrużyłem oczy.
- Zobaczymy.
- Dobra. Jestem Weisslogia, a sprawa jest taka…
- Kpisz sobie? ! – wyskoczyłem nagle wchodząc jej w słowo, po czym dodałem: - On nie żyje!
To musiał być jakiś serio słaby żart wzięty z książki kucharskiej. Weisslogia umarł, nie było go już od  wielu lat na tym świecie. Po za tym, nie pamiętam by mój ojciec wyglądał jak człowiek, a dodatkowo był wredną laską.
Ale ona wyglądała na poważną.
- Nie muszę ci nic wyjaśniać dupku. Złap ją! – wrzasnęła na całe gardło, a ja drgnąłem. Świetnie, brakowało mi jeszcze, aby mnie uznali za wspólnika tej kretynki co się na włamywaniu nie zna, nie żebym ja się znał.
- Kto? – rzuciłem szybko karcąc ją wzrokiem za uniesienie głosu. Rzuciła mi jedynie spojrzenie, jakbym był jakimś największym debilem na świecie.
- Goń ją kurwa, to złodziejka. – Wysyczała przez zęby i kiwnęła głową na koniec korytarza. Spojrzałem w tamtą stronę i miałem wrażenie, że zobaczyłem cień.
I zrobiłem coś głupiego, i ani trochę niepasującego do nie. Posłuchałem tej stukniętej idiotki i zacząłem gonić uciekający cień.
Biegłem szybko, prawie tracąc przy tym oddech. Właściwie nie wiem za kim podążałem, ale jednego byłem pewien. Ten cień do kogoś uciekał. Zaprowadził mnie wprost pod jakieś drzwi. Wyważyłem je uderzając bokiem z całej siły.
No i w tym momencie poczułem się jakbym został sparaliżowany, bo zobaczyłem dziewczynę. Długie czarne włosy spływały gęstymi pasmami na plecy, otaczając twarz w kształcie serca. Jej czerwone oczy miały dziwny, przerażający wyraz co u mojego przyjaciela. No dobra, tak, zmierzyłem ją wzrokiem, ale była tego warta – przyjemne zaokrąglenia, wszystkie na swoim miejscach. Nie anorektyczna oszustka leżąca na korytarzu, ale seksowna, prawdziwa dziewczyna.
Dopiero po chwili podziwienia tego całego bogactwa dotarło do mnie, że nie powinienem się fascynować złodziejką. Bo to była oczywiście złodziejka. Na sto procent. No chyba, że te błyskotki w jej rękach i worki z monetami same się przykleiły do jej dłoni.
Cień za którym podążałem wszedł z powrotem do jej, łącząc się.
- Kradniesz? – wypaliłem nagle, nie wiedząc co innego powiedzieć. Uniosła jedną brew i pokiwała głową na boki.
- No co ty, ja tylko zabieram to co nie jest potrzebne – uśmiechnęła się. Osłupiałem, jak na złodziejkę to miała dziwny sposób swojej pracy.
- Nie jestem pewny, czy korona króla jest niepotrzebna.
- A tobie jest potrzebna?
- Nie.
- To w czym problem? – i miała jakiś dziwny tok myślenia. Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Chciałem się odwrócić, ale kiedy to zrobiłem, poczułem jak dotknięty prądem. Niby zwykłe ukłucie, ale świat momentalnie się zwęził, a potem nie widziałem już nic.
A w ostatniej chwili, zanim zemdlałem pomyślałem tylko o jednym: Yukino jak nic mnie zabije. 

Komentarze

  1. Kurde, czemu ja nie wpadłam na to, że to może być smok?! Głupia ja. xD
    Rozdział bardzo mi się podobał, jak zwykle. :D Yukino jaka zatroskana o naszego Stinga. :D Czemu mam wrażenie, że ta troska dyktowana jest przez jej serduszko, hm? ;>
    A Sting palant, nie śliń się do baby tylko ogarniaj sytuację, no~! Idiota. xD
    No dobrze, na tym kończę komentarz, bo sama muszę się ogarnąć na wyjazd. xD
    Trzymaj się, moja droga! :3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Przeczytałeś/aś? W takim razie proszę, zostaw komentarz, ponieważ każdy daje mi niesamowitą motywacje do dalszego pisania. ^^