Jedna misja #05

Bez jaj. Jesteś facetem i się boisz? Przecież to takie... normalne.


- Chodź ze mną na misję – powiedziała Charl kładąc łokcie na stole przy którym właśnie jadłem. Wpatrywała się we mnie przenikliwym wzrokiem, który aż krzyczał, że mam się zgodzić.
- O, cześć Charl – przywitał ją wesoło Lector i po chwili przybili sobie żółwika. Bez jaj, nawet jego przytargała na swoją stronę? – Możemy iść.
- Dziękuje za danie mi prawa głosu w tej sprawie – mruknąłem nieprzyjaźnie. Exceed nerwowo się zaśmiał, a czarnowłosa wyprostowała się kładąc dłonie na biodrach.
Jej obecność, tak jak na początku była prawie niezauważalna, tak teraz stawała się irytująca i nieznośna. Ostatnio zrobiła wielką imprezę w gildii, potem doczepiła się prawie do wszystkich istniejących tu grup, by zebrać trochę kasy za zadania, a ostatecznie zaczęła mnie nachodzić przy każdej okazji, pytając o wyjście na misje.
No ale nie mogłem jej wywalić. Właściwie tylko polepszała stosunki wewnątrz gildii, no i płaciła kasę, próbując spłacić dług, jakim zostaliśmy przez nią obarczeni. Po tych kilku miesiącach, zdarzyła się z wszystkimi zaprzyjaźnić i jakoś każdy ją lubił.
Tylko mnie wkurzała. Może to przez tą męską dumę? Jasne, chyba męską kupę. Nawet ja nie chowam tak długo urazy do jednej osoby.
- Spasuje – powiedziałem krótko wstając. Nauczyłem się, że krótkie odpowiedzi sprawdzają się najlepiej w rozmowach z nią. Nadmierne wyjaśnianie otworzyłoby tylko drogę do dłuższej rozmowy, dzięki której udałoby się jej w końcu mnie na coś namówić.
- Lector! Pomóż mi! – jęknęła błagalnym tonem, a na odwróciłem głowę w ich stronę. Przyjaciel zaczął urywać śmiech.
- Mieszkamy w jednym pokoju, muszę trzymać stronę Sting-kuna – tak trzymaj Lector! Nie daj się jej! To wszystko to tylko podstęp. Pewnie jeśli się zgodzę, to pójdziemy z nią na misje i będziemy wykonywać całą robotę za nią. Taka opcja nie wchodziła w grę.
Czarnowłosa zmarszczyła brwi, a następnie spojrzała w moją stronę. Położyła palec na ustach.
- No proszę – mruknęła. – Jeśli pójdę sama, to na pewno mi się coś stanie.
Machnąłem na to ręką.
- Miłego umierania w takim razie – rzuciłem otwierając plecami drzwi od kuchni. Teoretycznie mieliśmy ludzi od gotowania i takie tam, ale jakoś tak się złożyło, że jadłem zazwyczaj kiedy nikogo nie było. Więc sprzątać po sobie też musiałem sam.
Charl podążyła za mną jak jakiś irytujący prześladowca, a Lector tuż za nią. Starałem się przez większość czasu ją ignorować, ale kiedy usiadła na blacie obok zlewu mimowolnie na nią spojrzałem. Znowu wbiła we mnie swoje błagalne spojrzenie.
- Jesteś niemiły – stwierdziła.
- A ty natrętna – teraz będziemy rozmawiać o naszych wadach? Dobrze, tylko trochę nam to zajmie, bo lista jest długa.
Zakręciłem wodę i szybkim krokiem wyszedłem z kuchni. Oczywiście, razem z moją jęczącą kulą u nogi. Zamknąłem oczy, idąc na pamięć przed siebie.
- Sting noo… Sting… Sting… Sting… - powtarzała to w kółko, jak jakąś cholerną mantrę. Otworzyłem już oczy, kiedy zdałem sobie sprawę, że opuściliśmy jadalnie i weszliśmy na korytarz. Lector podleciał do mnie, chcąc coś powiedzieć. Domyśliłem się, że chodziło o to coś czarne z tyłu.
- A może jednak? – no i cała nadzieja w chociaż jednego przyjaciela poszła… nie powiem gdzie.
- Lector błagam cię, ty też? – zrobiłem skwaszoną minę przyglądając się przyjacielowi, który widocznie sam nie był pewny swoich słów. Po chwili jednak wzruszył łapkami i powiedział:
- No dalej Sting-kun, co ci szkodzi? Może będzie fajna zabawa?
Zabawą mógłbym nazwać oglądanie jak Charlotte ciężko zarabia na misjach pieniądze, ale nie to, kiedy ja walczę, a ona zabiera połowę hajsu.
- Sting, masz chwilę…
- No co znowu? – warknąłem słysząc dziewczęcy głos, zaraz potem ugryzłem się w język widząc stojącą obok mnie Yukino. W dłoniach trzymała jakieś papiery. Na jej twarzy malowało się wielkie dziwienie. – Oh, przepraszam.
- Nic nie szkodzi – zamrugała. - Dziwnie cię widzieć tak z samego rana nie w humorze. – Stwierdziła. Wskazałem na stojącą za mną Charl. Yukino chyba jej wcześniej nie zauważyła, bo otworzyła szerzej oczy, a następnie pokiwała twierdząco głową. Wróciła wzrokiem do papierów, które mi podała. – Tu jest ten raport na spotkanie Mistrzów, o który prosiłeś.
Wciąłem go w ręce i przekartkowałem. Pierwsza dobra wiadomość tego dnia. Samemu nie chciało już mi się tego robić, a Yukino jako jedyna zaproponowała pomoc. Tu było tyle kartek, pisanych zresztą ręcznie, że wiedziałem bez pytania, że musiała nad tym długo siedzieć.
- O rany Yukino, ratujesz mi tyłek. Naprawdę, dziękuje ci. Nie mam pojęcia, co bym bez ciebie zrobił – uśmiechnąłem się z wdzięczności. Dziewczyna dziwnie umilkła, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce, które jakoś dobrze wyglądały na jej bladej buźce i przy jej jasnych włosach.
- T-To nic takiego… – powiedziała speszona i po chwili odeszła. Miałem dziwne wrażenie, że razem z Charl wymieniła się spojrzeniami, ale jakoś nie chciałem w to wnikać.
Wspomniana wcześniej czarnowłosa po raz kolejny mnie zaskoczyła, wskakując mi na plecy i zawieszając dłonie na mojej szyi. Czy ona naprawdę, nie miała problemów z robieniem czegoś takiego? Zmarszczyłem brwi patrząc na jej rozbawioną minę, a potem złapałem ją jedną ręką za koszulkę i podciągając do góry, zdjąłem ją z siebie bez problemu.
- Precz – rzuciłem.
- Chyba mi nie wyskoczysz teraz, że jesteś zajęty.
Zawiesiłem się na chwilę, nie wiedząc o czym ona mówi. Uniosłem trzymany raport do góry z pytającym wyrazem twarzy. Westchnęła widząc, że chyba nie ogarniam. Co dziwne, Lector również się do niej przyłączył.
- Chodziło mi ogólnie – rozłożyła ramiona. Po chwili wyglądała tak, jakby zapaliła jej się w głowie żarówka. Niespecjalnie jasna. – Może nie chcesz iść ze mną na misję, bo się boisz, że twoja dziewczyna się dowie?
- Oh, Sting nie ma dziewczyny – powiedział wesoło Lector. Przejechałem dłonią po zmęczonej twarzy. Czemu nagle z rozmowy o misji, zeszliśmy na moje życie towarzyskie? – Zawsze z nim zrywają szybciej niż tydzień.
- Cud, że dzień chociaż wytrzymały – parsknęła Charl.
- Odezwała się. Sama nikogo nie masz – zauważyłem. Dziewczyna momentalnie się zarumieniła i zrobiła minę obrażonego dziecka, nadymając poliki.
- T-To nie twoja sprawa – ale moje związki to już jej, tak? – Jedna misja. – Znowu zaczęła.
Odwróciłem się do niej plecami, starając się ją na nowo ignorować. Szło mi coraz lepiej, bo nie ważne jak bardzo mnie dźgała w żebra, czy krzyczała moje imię, dzielnie szedłem do przodu. Potem nastąpił ten moment w jej proszeniu, kiedy wchodziła w różne cienie na korytarzu i wyskakiwała mi tuż przed twarzą. Magowie cienia byli nieznośni. Znaczy, Rogue nie był. Ale Rogue nie był zwykłym magiem cienia, tylko Smoczym Zabójcą. To nie to samo, prawda?
- Widzę, że się znowu dobrze bawicie – powiedział Rogue pojawiając się nie wiadomo skąd. Ten to ma zawsze wyczucie. Czy on ma jakiś radar w głowie? Pojawia się zawsze jak o nim mówię, albo wspominam.
- Czy ta twarz ci wygląda, jakby się dobrze bawiła – wskazałem na siebie.
Nie odpowiedział, ponieważ Charlotte teraz do niego się przykleiła. No dobra, nie dotknęła go, ani nic z tych rzeczy, po prostu stanęła wpatrując się mu w oczy. Potem pokazała palcem na mnie, a ja trzepnąłem ją w dłoń. Co ja jestem, jakaś rzecz na wystawie?
- Namów go. Jedna misja.
Rogue uniósł brew.
- A co ja jestem, jego niańka? – odpowiedział, nagle poirytowany. Stłumiłem uśmiech.
- Nie wiem, może. Ale się przyjaźnicie i masz na niego większy wpływ niż ja! – Teraz to się po prostu zawzięła. Obaj wymieniliśmy spojrzenia.
- Fro też tak myśli! – wtrącił się Frosh stojący na ziemi obok Lectora.
Rogue skrzyżował ręce, a potem spojrzał lekko w bok. Nie mówcie tylko, że przez słowa kota zmienił całkowicie nastawienie do sytuacji.
- Właściwie, to i tak pewnie nie masz nic do roboty, więc co ci szkodzi?
- Ty zdrajco – powiedziałem bezgłośnie, samym ruchem warg. Lector w tym samym czasie podleciał do mnie i wyrywając papiery, podał je Charl, która następnie rzuciła je do Frosha. Ostatecznie dostał je Rogue. Z westchnieniem pełnym irytacji oparłem się o ścianę i wbiłem morderczy wzrok w czarnowłosą. – Jedna misja.

***
- Kogo dziś pokonamyy… - zanuciła Charl z uśmiechem na ustach. Lector już dawno postanowił się do niej przyłączyć. Śpiewali, śmiali się i czasem, jak im do końca odbiło, tańczyli. Dobrze było widzieć Lectora w takim nastroju. Mniej więcej dlatego nie kazałem im się przymknąć jakąś godzinę temu. Zgodziłem się też dla niego, a nie dlatego, że to marne proszenie dziewczyny zadziałało. Tak, wszystko robiłem tylko po to, by ten kociak miał chociaż trochę rozrywki, bo przy mnie ostatnio ciężko było jej szukać. Właściwie to trochę mnie to gryzło, że potrafi się on tak śmiać przy Charl, a nie przy mnie. To chyba była ta cała zazdrość. Rany, ile ja miałem lat by być zazdrosnym o kota?
- Ej, nudziarzu! Przysypiasz tam z tyłu – rzuciła Charl zatrzymując się i odwracając w moją stronę z rękami na biodrach.
- Nie wyspałem się. Po za tym przypominam, że to ty tak nalegałaś, żebym szedł – wzruszyła ramionami, niechętnie przyznając mi racje. Znowu spiorunowaliśmy się spojrzeniami. Rany, co tej lasce tak wszystko we mnie przeszkadzało?
- No, już już… - powiedział spokojnie Lector, próbując nas uspokoić. – Nie kłóćcie się teraz, jeszcze tylko kawałek.
Fuknęliśmy pod nosem w tym samym momencie. Lector miał racje, nie powinniśmy sobie teraz skakać do gardeł. Będziemy na to mieli czas po misji. Albo w trakcie walki. Nie wiem.
Mieliśmy odwiedzić jedną z mrocznych gildii i subtelnie im wytłumaczyć, żeby lepiej spadali i nie naprzykrzali się mieszkańcom miasta znajdującego się obok nich. Może będę jej wypominać każdy błąd podczas walki? Nie, to byłoby za piękne. I niestety musiałem przyznać, że nierealne, bo walczyć umiała. I to podobno cholernie dobrze.
Charl podczas mojego chwilowego zawieszenia zdążyła zrobić kilka kroków i po chwili stanęła pod jakimś wielkim drzewem, sfrustrowana, że nie pobiegłem za nią jak jakiś lizusowaty szczeniaczek. Czyli jak większość facetów, która za nią latała.
- Eucliffe! – wrzasnęła zaciskając zęby.
- Blacke! – odwrzasnąłem, wykpiwając dziwne przyzwyczajenie do zwracania się do towarzyszy po nazwisku.
Lector westchnął kiedy ruszyliśmy w stronę dziewczyny, która podeszła do jakiś krzaków i kucając zaczęła za nie wyglądać.
- Z wami to trochę jak z dziećmi – stwierdził. Nabrałem powietrza w usta, chcąc rzucić jakimś argumentem, że to ona zaczęła, ale jedynie bym to potwierdził. I to w najbardziej oczywisty sposób.
Zatrzymaliśmy się przy niej, a ta szybko złapała mnie za kamizelkę, a Lectora za skrzydło, ściągając nas obu w dół. Zanim zdążyłem się o cokolwiek zapytać, odgarnęła krzaki i pokazała kiwnięciem głowy, bym spojrzał. Uniosłem brwi. Znajdowaliśmy się na jakiejś skarpie i wszystko widzieliśmy z góry wręcz doskonale. Wśród wielkiego lasu, który strasznie mi walił jakimś spalonym żarciem, dostrzegliśmy zamaskowany budynek, a właściwie sam jego dach. Powiewająca na wietrze flaga ze znakiem gildii była potwierdzeniem, że to właśnie jej szukaliśmy. Zdziwiłem się jednak, ponieważ droga jaką nam opisywali mówiła, abyśmy skręcili właśnie obok tych  krzaków w przeciwnym kierunku.
- Nie wyglądają, jakby się nas spodziewali – zauważyłem.
-Wielka wbita z zaskoczenia, to lubię – uśmiechnęła się, a w jej czerwonych oczach zauważyłem iskierkę podniecenia. Również się uśmiechnąłem, pierwszy raz mieliśmy o czymś takie samo zdanie.
Moje ciało pokryło się białym światłem, uderzyłem pięścią o drugą, otwartą dłoń.
- No to lecim z tymi słabiakami.

Dzięki walce z tymi pseudo magami poczułem się jakoś lepiej, a no i przede wszystkim całe zmęczenie momentalnie odeszło. Uwielbiałem walczyć, co wcale nie było żadną tajemnicą. Najbardziej jednak cieszyło mnie, kiedy przeciwnik był na moim poziomie lub nawet i wyższym. Takie płotki, jak te w tej niby wielkiej, mrocznej gildii, to było nic.
- Ryk Białego Smoka! – krzyknąłem wypuszczając z ust promień białego światła, który uderzając w grupę mrocznych magów nieźle ich poturbował. Uśmiechnąłem się, widząc ich prawie nieprzytomnych po czymś takim. Naprawdę, nawet nie musiałem używać Białego Napędu do tego wszystkiego. Czy oni naprawdę, starali się walczyć i bronić tej gildii? Zapewne nie, po co mieliby to robić? Przecież w mrocznych gildiach znajdują się same ścierwa, gotowe zostawić swoich towarzyszy w każdym momencie.
- Zwolniłeś tempo! – rzuciła do mnie Charl, a następnie odwróciła się gwałtownie w stronę grupki mrocznych magów. – Cięcie Cienia!
Czarne ostrza poleciały w stronę naszych przeciwników, mocno ich przy tym kalecząc.
Większość odniosła parę krwawych ran, niektórzy zemdleli, ale tak naprawdę nikt nie umarł. Nie mogliśmy ich zabić. To był jedyny warunek, by móc napadać na mroczne gildie. W sumie to było bez większego sensu, że byli przestępcami, a i tak ich pyski chroniło takie małe prawko.
Po za tym, oni nie mieliby jakiś wielkich skrupułów, by nas zabić. Znając życie, gdybyśmy byli słabsi, albo oni bardziej silniejsi, leżelibyśmy na tych deskach, wykrwawiając się na śmierć. Takie było życie na tym świecie.
- Sting! Uważaj! – krzyknął Lector, kiedy akurat uderzyłem pokrytą światłem pięścią w twarz jakiegoś maga. Gwałtownie odwróciłem się do tyłu i rzucając pierwsze lepsze przekleństwo, udało mi się cudem ominąć gigantycznej łapy jakiegoś faceta.
Uderzenie, jakie wywołał było tak silne, że stojąca obok mnie Charl upadła z cichym piskiem na ziemię.
- Chyba mamy główny punkt programu – uśmiechnąłem się obserwując umięśnionego mężczyznę, od którego czuło się wydobywająca magię. Był zdecydowanie silniejszy, niż te wszystkie popychadła przed nim. No cóż, zobaczymy jak sobie poradzi z trójką magów z Sabertooth.
- Sabertooth – mruknął niskim głosem. Słysząc z takich obrzydliwych ust nazwę mojej gildii, poczułem silną potrzebę przywalenia mu w twarz. – Śmialiście zaatakować moją gildię.
- Cóż, to nie było zbytnio trudne – zaśmiała się Charl kopiąc w bok jednego, ze zwijających się z bólu mrocznych magów. Tak jak myślałem, koleś się nawet tym nie przejął i jedynie parsknął pod nosem na ten widok, jakby potwierdzając, że ci ludzie naprawdę są słabi.
Po chwili zrobił coś, co wywołało u mnie i u dziewczyny odruch wymiotny. Uniósł do góry dłoń ze zgiętymi palcami, a pod ciałami leżących magów pojawiły się ciemnofioletowe lance, które przebiły ich ciała. Niektórym trafiło nawet w serce, wiedziałem to, ponieważ każde zawisło na końcu lancy, mocno przy tym krwawiąc.
Złapałem się za brzuch. Ścisnęło mnie w żołądku czując ten unoszący się w powietrzu zapach posoki. Zacisnąłem zęby spoglądając na stojącego przed nami człowieka, który widząc śmierć swoich towarzyszy, miał uśmiech na twarzy.
- Ty sukinsynu… - wyjęła mi z ust czarnowłosa. Cholera, a miała być to taka łatwa misja. – Czy to nie byli twoi ludzie?!
- Skoro byli słabi, to po co mieli w ogóle żyć? – Przed moimi oczami pojawiła się postać Jiemmy, który sam głosił te idiotyczne słowa. Zacisnąłem dłonie w pięści czując jak ogarnia mnie wściekłość.  Nawet nie wiedziałem kiedy, moje ciało po prostu zaczęło się ruszać i bez większego pomysłu, rzuciłem się na maga, korzystając przy tym z Białego Napędu.
 - Szpony Białego Smoka! – wrzasnąłem, prawie zdzierając sobie przy tym gardło. Kumulując światło w dłoni, uderzyłem nim w byle jakie miejsce na jego ciele, grawerując na nim znamię na skórze, które powinno ograniczyć jego ruchy do minimum.
No właśnie, powinno.
Moje ciało przeszedł paraliż, kiedy zobaczyłem, jak zaklęcie, które działało na samego Natsu Dragneela, po prostu nie działa.
Mężczyzna bez większego problemu wyciągnął dłoń w moim kierunku. Wiedziałem, że zaraz wyrosną pode mną lance, ale nie mogłem się w żaden sposób zmusić do ruchu. To było tak, jakby moje własne zaklęcie przeniosło się na mnie.
- Ruszaj się frajerze! – wrzasnęła głośno Charl, popychając mnie. Oboje upadliśmy na ziemie i daleko się przeturlaliśmy, omijając ataki maga. – Walcz z nim, a nie się stoisz i się boisz jak jakaś przerażona dziewczynka! – Warknęła szybko wstając i wchodząc w postać cienia, zaczęła atakować niewrażliwego na nic przeciwnika.
Co ja właściwie robiłem? Już tak dawno nie walczyłem z kimś potężniejszym, że zapomniałem o tym, że cały świat nie kończy się na Natsu. Może i był potężny, ale nie on jedyny. Tak jak powiedziała Charl, powinienem się wziąć w garść i walczyć.
Nagle usłyszałem cichy krzyk dziewczyny i zobaczyłem jak uderza w jedną ze ścian. Znowu poczułem to ściśnięcie w żołądku, tylko tym razem nie z powodu obrzydzenia, a przerażenia. Mogłem sobie mówić co chciałem, ale ona ostatecznie była członkinią mojej gildii i martwiłem się o nią jak o każdego.
Złapałem Lectora i szybko przeniosłem go w jakieś bezpieczniejsze miejsce w taki sposób, aby ten bydlak go nie zauważył. Jeszcze mi tego brakowało, żebym musiał przeżywać jego stratę ponownie. Tylko teraz prawdziwą.
 - Święty deszcz! – Krzyknąłem gromadząc w złączonych dłoniach kulę światła, która po rzuceniu do góry uwolniła z siebie wiele promieni.
Mag nie stał tak jednak i się nie przyglądał jak dostaje ode mnie w dupę. Nie zdarzyłem nawet zareagować, kiedy ruszył na mnie z niebywałą szybkością, uderzając mnie w podbródek.
Cholera, ból był porównywalny do tego, przy rozwaleniu czaszki. Nie żebym wiedział, jakie to uczucie, ale na pewno okropne.
Mocny ból w boku odebrał mi oddech. Krzywiąc się i krzycząc spojrzałem we wspomniane miejsce, dostrzegłem jak ciemnofioletowa lanca przebiła w tym miejscu moje ciało na wylot. Krew zaczęła wypływać z rany dopiero po zniknięciu dziwnej materii. Jednak gdy to się stało rozdzierający ból przeszył mnie, że nie byłem w stanie nic innego zrobić, niż tylko głośno krzyknąć po raz kolejny.
Tak bardzo starałem się skupić, zablokować cierpienie, które wyciskało mi łzy z oczu i mąciło wzrok. Przerażała mnie jednak moja bezsilność w tej sytuacji. Widziałem, jak przeciwnik podchodzi z ranami na ciele od moich i Charl cięć, ale na jego twarzy nie było widać żadnego wyrazu męki.
Zdjąłem zakrwawioną dłoń z rany, próbując zebrać w niej choć odrobinę światła do obrony. Mężczyzna w tym samym momencie kopnął mnie w nią, zmuszając do opuszczenia. Cholera, naprawdę nie mogłem nic zrobić. Nie chciałem myśleć o tym, ze zaraz zginę. To by mnie jedynie jeszcze bardziej zmusiło do poddania się. Ale naprawdę, nie mogłem w tym momencie myśleć o niczym innym!
- Czemu wciąż starasz się walczyć, skoro wiesz, że przegrasz? – no właśnie. Po co? – Poddaj się i zgiń!
Nieludzki ryk – wściekły i bolesny – odbił się echem od ścian budynku, zatrząsł odłamkami lezącymi na ziemi i zawirował w moim umyśle.
- Czy ty myślisz, że jeśli jesteś silniejszy, to znaczy, że się poddam? – uśmiechnąłem się, przerywając mu chwilę radości z pokonanego przeciwnika. Spojrzał ze zdziwieniem jak szybko wstając uniknąłem jego wystających z podłoża lanc. Białe światło pokryło całe moje ciało. Zaklęcie wspomagające poprawiło moją zdolność gojenia się ran i przebity bok wyglądał już lepiej, jednak wciąż wypływał z niego stożek krwi. Omiotłem wzrokiem pomieszczenie, spoglądając na schowanego za głazami i zapłakanego Lectora. - Ja nie walczę, bo chce wygrać. Ja muszę wygrać.
- I w końcu gadasz jak facet! – parsknęła podrapana na całym ciele Charl. Mężczyzna odwrócił głowę w jej stronę. Wtedy właśnie miałem okazje zaatakować.
Przykucnąłem lekko na nogach, przyjmując charakterystyczną postawę, po czym zgromadziłem światło w rękach. Po krótkim czasie uwolniłem je krzycząc:
Święty Promień! – liczne promienie światła skierowały się w jego stronę, każdy z innego punktu. Pierwszy raz tak naprawdę zobaczyłem, że ten goryl coś odczuwa.
Charl podskoczyła do góry, zmieniając swoje ciało w cień, który następnie stał się małym tornadem, pełnym czarnych ostrzy.
Po tym podwójnym ataku zobaczyliśmy jak ciało maga jeszcze drży, a następnie upada, głośno uderzając twarzą o podłogę. Na jego skórze było pełno małych, jak i większych ran z których powoli zaczęła się sączyć szkarłatna ciecz. Jednak żadna z nich nie była na tyle głęboka, by była śmiertelna.
Skrzywiłem się z bólu. Cholerne zasady. Było własnie tak jak powiedziałem. Mroczne gildie chcą i mogą nas zabić jak i kiedy tylko chcą, kiedy my nie możemy im zrobić właściwie nic, oprócz tłuczenia do nieprzytomności.
- Sting-kun! – wrzasnął zapłakany Lector podbiegając do mnie. Chciałem go pogładzić po głowie, ale kiedy spojrzałem na ręce, były całe ubrudzone moją krwią.
- Ja nie walczę, bo chce wygrać. Ja muszę wygrać – powtórzyła Charlotte z cichym parsknięciem. – Bardziej żenującego tekstu nie mogłeś wymyślić?
Mimowolnie poczułem jak robię się czerwony na twarzy.
- Z-zamknij się! – rany, dopiero teraz poczułem to całe zawstydzenie. I bądź tu facetem chcącym powiedzieć coś wyniosłego. No nie da się, po prostu się nie da.
Przyjrzałem się rozbawionej Charl. Nagle na jej skroni zauważyłem spływającą krew. Wzdrygnąłem się, bo ona chyba tego nie czuła, co mnie trochę zmartwiło. Tylko trochę. Prawie nieodczuwalnie. I po kij ja tak zaprzeczałem?! Musiał mnie nieźle walnąć, skoro miałem takie dziwne myśli.
Podszedłem do niej i zewnętrzną stroną dłoni odgarnąłem czarne włosy z jej czoła. Dostrzegłem duże rozcięcie, zanim zdążyła się ode mnie odsunąć z piskiem.
- C-C-Co ty robisz?!
- Ha? Krwawisz! – pokazałem jej wierz mojej dłoni, która jeszcze chwile temu była w miarę czysta. Charl wbiła we mnie nieufne spojrzenie i zaraz potem wytarła skroń ze skrępowaniem. To jednak pomogło tylko na chwilę, bo z rany zaczęło wypływać coraz więcej krwi.
Westchnąłem widząc nasz stan. Miała być to spokojna misja, a skończyło się na wielu zadrapaniach, siniakach i zakrwawionych ubraniach. A ja dodatkowo miałem teraz całe mokre buty.
- Daj spokój Lector, przecież nie umarłem – kucnąłem i mimo że nie chciałem go ubrudzić, to i tak go poklepałem po głowie, aby się uspokoił. Kot mruknął coś niewyraźnie, a potem pociągnął głośno nosem. Zrozumiałem wszystko. Umknęło mi tylko coś pomiędzy „jesteś idiotą” a „martwiłem się”.
- Idziemy po kasę i wracamy – powiedziałem. Charl kiwnęła na to twierdząco głową i odwróciła się w stronę wyjścia. Zrobiła ledwo dwa kroki, po których zatoczyła się i upadła na twarz, jęcząc coś przy tym z bólu.
Wywróciłem oczami.
- Albo wracajmy od razu.

***
- Młodzi mają tyle energii - zaśmiał się Myin kończąc mi wiązać bandaż na brzuchu. Obserwowałem każdy jego ruch, który robił badając mnie i leżącą w sąsiednim łóżku Charl. Nie ufałem mu, za cholerę mu nie ufałem. Wiedziałem jednak, że z takimi ranami musieliśmy się udać do niego. Zdawałem sobie sprawę z tego, że właściwie to mogłem iść poszukać jakiegoś lekarza w tym mieście obok, no ale taki lekarz za dużo by nam nie powiedział. Zwykłe leczenie chorób i przeziębień to było zupełnie coś innego niż sprawdzenie i opatrzenie obrażeń po atakach magicznych. Normalny lekarz nie byłby w stanie stwierdzić, czy przez te obrażenia będziemy coś czuć w późniejszym czasie albo czy jakaś cząstka obcej magi przypadkiem nie dostała się do naszych ciał.
- Dobra… - zaczął znużony Rogue. – Kto pomyślał w pierwszej chwili, że to oni się tak zmasakrowali, łapa w górę.
I wszyscy podnieśli ręce do góry.
- Czy ja wam wyglądam na jakiegoś damskiego boksera? – spytałem mierząc każdego wzrokiem. Widząc zamyślenie na twarzy Orga i Rufusa od razu ich skreśliłem, Rogue wzruszył ramionami, a Yukino odwróciła wzrok. Ściągnąłem brwi. – Precz.    

Komentarze

  1. Dobre xD Sting-sama jako damski bokser... Nie widzę tego xD Bidak jak zwykle coś powie, a inni mają bekę :/
    Kin: Łoj cicho. Ja jestem usatysfakcjonowana, ponieważ była krew! Duźo krewki *.*
    Chore...
    Kin; Cicho być! To że ty nie lubisz krefki nie znaczy, że ja mam jej nie lubić.
    Nie gadaj jak dziecko...
    Kin: Ta cała Charl stała się zbyt miękka. Moim zdaniem. Na początku była fajniejsza :)
    Bo była złodziejką?
    Kin: Może -,- Sting z nią w sumie nie wygląda jak cipa :)
    Wolę Stinga i Weisslogie xD Nie wiem dlaczego xD Jak dla mnie wyglądali by uroczej niż StingxCharlotte...
    Kin: Nie znasz się...
    I vice versa -,- Z resztą! To Miki-chan będzie tworzyć pary na tym blogu, a nie my...
    Kin: Szkoda ;-;
    Nom...
    Kin: Ciebie mogła by nie słuchać!
    ...
    Wiesz... Ta rozmowa nie ma sensu.
    Kin: Amerykę w puszce odkryłaś. Żegnamy się?
    Tak, bo będzie jeszcze gorsza kłótnia niż ostatnio na tym blogu. *wskazuje siniaka na boku i podrapane plecy*
    Kin: Co ja mam powiedzieć!? *wskazuje duże rozcięcie na ramieniu... (będzie blizna xD)* A co jeżeli Zeref nie lubi dziewczyn z bliznami ;-;
    Znajdziesz inny obiekt westchnień... Dobra Miki-chan... Świetny rozdział...
    Kin: Zabawny
    Ciekawy
    Kin: Wciągający...
    Kin i Shiruba: Pisz tak dalej! :) Nie możemy się doczekać kolejnego rozdziału! :) Pozdrawiamy i życzymy WENY :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i opublikowane. Zapraszam do zgłaszania nowych rozdziałów na blogu.
    Pozdrawiam, Mayako ze
    Spisu Fairy Tail

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Przeczytałeś/aś? W takim razie proszę, zostaw komentarz, ponieważ każdy daje mi niesamowitą motywacje do dalszego pisania. ^^