Sprzeczka #06
Gildia to rodzina.
Nie mogłem spać.
Pomijam już kwestię chrapiącego dwa łóżka dalej Myina. Cholera, nic nie
powiem nawet na temat tej zniszczonej ściany. Chociaż trzeba przyznać, że
znalazł na to sposób. Zasłonięcie dziury zwykłą, prawie
przezroczystą firaną było bardzo bystre jak na niego.
I cóż… trochę nieoryginalne. Po Myinie spodziewałem się o wiele więcej.
Jak na przykład otoczenie tego wielką, pustą ramą, aby wyglądało jak wielkie
okno, z którego przy każdym oparciu by wypadał. Właściwie dla niego to byłoby
wspaniałe, w końcu był naturalnym przeciwnikiem wychodzenia przez drzwi. Byłem pewny,
prawie w stu procentach, że gdyby ktoś kazałby mu zjeść gwoździe albo wyjść
przez drzwi, wybrałby to pierwsze. Mam pewne przypuszczenia, że nawet by mu to
smakowało.
Ale dobra, odkładając temat Myina i jego dziwactw na bok. Kto go uczył
wiązać bandaże?! Przecież w tym się nawet nie dało oddychać! Przez nawet
najmniejszy ruch było mi niewygodnie, a przede wszystkim było mi okropnie
duszno. Ale przecież to był sposób bandażowania Myina. Masz ranę na brzuchu? A,
strzelę ci dodatkowo na torsie, bo czemu nie.
Ale wciąż, powinienem się cieszyć. Nie wpadł na pomysł, by owijać
wszystkie moje zadrapania i siniaki, przez co nie zostałem żywą mumią. To było
irytujące, bo myśląc o tym na usta cisnęło mi się ciche „dziękuje”.
Wzdychając podniosłem się do pozycji siedzącej, a łóżko aż zaskrzypiało
z wrażenia. Sam byłem zdziwiony, że to poszło mi tak łatwo. Ostatnim razem, jak
mnie ogłuszyli w królestwie, to trochę gorzej szło mi dojście do siebie.
Dziwne, bo wtedy nikt mi nie wbijał żadnych dzid w bok. Miałem jedynie
wrażenie, że zostałem trochę skopany. Trochę bardzo.
Fakt, wtedy nikt się nie zajął moimi ranami i nie brałem żadnych ziółek
od psychola Myina. Nie, zaraz, przecież to na pewno nie dzięki niemu tak się
czuje. To wyobraźnia, bo przecież ten facet sprawia wrażenie, jakby się
przejmował tylko tym, czy jego hodowla mrówek w szafce przeżyje do jutra.
Wątpiłem w to, że pomyślałby o czymś takim jak coś na złagodzenie cierpienia.
Ostatecznie i tak za bardzo mnie bolało, żebym dał radę się rozciągnąć,
więc zamiast tego spokojnie sobie ziewnąłem. Skrzywiłem się, gdy odczuła to
moja posiniaczona szczęka, a następnie spojrzałem w dół na swoją klatkę
piersiową.
Po krótkim myśleniu, które nic do mojej pustej głowy nie wniosło,
złapałem za materiał bandaża i oderwałem go szybkim ruchem. Uścisk poluźnił
się, a ja pierwszy raz ucieszyłem się, że mogę oddychać u Myina. Co było dosyć
dziwne.
- Możesz się przestać ruszać? – usłyszałem ciche warknięcie z łóżka po
prawej stronie. W oczach Charl jak zwykle świeciła nienawiść do mojej osoby.
Nic nowego.
- Chrapanie Myina ci nie przeszkadza, ale moje ruszanie się już tak? –
zapytałem z jawną irytacją w głosie.
- Tak – rzuciła bez namysłu i po chwili usiadła, przy okazji wbijając
we mnie jedno ze swoich morderczych spojrzeń. – Twój cień się ciągle rusza!
Irytuje mnie to.
Typowa księżniczką na ziarnku grochu, tylko że zamiast grochu, ona
miała cień. A, no i miała tyle z księżniczka wspólnego, co świnia z koniem. No ale... naprawdę mogła czuć ruch cieni nawet podczas snu? Rany, to serio musiało
być okropne.
Dlatego właśnie uśmiechnąłem się i zacząłem ruszać głową na boki, tak
samo jak czarna plama na ścianie, tuż za mną. Dziewczyna po chwili zazgrzytała głośno zębami i rzuciła we mnie jedną z pięciu poduszek, jakie sobie
zorganizowała. I od razu mówię, nie spała na wszystkich. Pod głową miała dwie,
do jednej się przytulała, a kolejne dwie miała pod nogami, a dokładniej
stopami.
- Znęcasz się nad ciężko ranną osobą. Jesteś okropna – odparłem
teatralnym tonem odrzucając jej poduszkę, która całkowicie przypadkowo uderzyła
w tym samym momencie, kiedy otwierała usta. Usłyszałem ciche puf i zachciało mi
się śmiać. Poduszka odpadła od jej twarzy jak w jakimś komiksie, dosłownie się
odkleiła, lądując z kolejnym cichym puf na zimnej podłodze.
- I kto to mówi – żyłka na jej skroni niebezpiecznie pulsowała, kiedy ja
nie mogłem się powstrzymać od śmiechu i zasłaniając usta ręką o mało się nie
udusiłem. – Nie masz żadnej rany na głowie! A ja tak! – Zawahała się. – A nie,
czekaj, brak mózgu też można uznać za jakąś ranę.
- Mam rozumieć, że wywnioskowałaś to z własnych doświadczeń? – rzuciłem
o mało nie dusząc się ze śmiechu. Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w moją
osobę dość nieprzytomnym wzrokiem, a po chwili jej twarz przybrała kolor mocnej
czerwieni. Jej zawstydzenie było widoczne nawet przy tak słabym świetle, jakie
rzucał księżyc przez prawie przezroczystą firanę, która zasłaniała wielką
dziurę.
- Spadaj Eucliffe – syknęła odwracając się do mnie plecami i zakrywając
się cała białą pościelą. Nie wyglądała wcale jakby miała zamiar iść spać.
Pewnie ukryła się, mając nadzieje, że do rana już nie otworzę ust. Ale w tamtym
momencie poczułem, że wcale nie mam ochoty robić jak ona chce.
- Rany – westchnąłem zaczesując blond włosy do tyłu. – Rodzice naprawdę
nie nauczyli cię kultury.
Parsknąłem, mając nadzieje, że będzie to choć trochę zabawne. Pech albo
po prostu moja głupota sprawiła, że dziewczyna wyłoniła się z pościeli, ale z
nieco inną miną. Zaciskała usta w cienką linię, a jej wzrok skupił się na
jednym punkcie, wyglądała jakby na chwilę się zawiesiła. Przez roztrzepane
czarne włosy wyglądała jak pogrążona w wielkim dołku.
- …iemam rodziców… - wymruczała niewyraźnie. Ściągnąłem brwi i
zapytałem, czy mogłaby powtórzyć. No i wtedy się zaczęło…
- Nie mam rodziców! – warknęła zaciskając dłonie w pięści i wbijając
już całkowicie rozbudzony wzrok w moje oczy. Przez chwile widziałem wiele
przeplatających się emocji na jej twarzy. Najpierw była wściekła, potem smutna,
a następnie zobaczyłem nikły uśmiech, który przypominał bardziej obłąkany, niż
szczęśliwy. Nic nie mówiłem, ponieważ dziewczyna postanowiła kontynuować: -
Ktoś taki jak ty pewnie tego nie zrozumie, ale nie mam rodziny, przyjaciół, ani
żadnych bliskich. Wszyscy zniknęli gdy byłam mała. Dlatego nie gadaj mi o nich
nigdy więcej.
Podkuliła kolana pod samą brodę i otoczyła je ramionami. Naprawdę przez
moment starałem się jej współczuć, ale po chwili otrząsnąłem się z tego.
- Oj, bo zaraz zacznę płakać… - oznajmiłem nieprzyjaznym tonem, a
Charlotte spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami, które zaszkliły się od
łez. Starała się je zakryć dłonią.
- Wiedziałam… - mruknęła w końcu, pociągając cicho nosem – …jednak
jesteś okropny.
- Nie, nie jestem – oznajmiłem krzyżując ramiona na piersi i dokończyłem,
zanim zdążyła znów wtrącić swoje trzy grosze: - Od razu założyłaś, że nie
zrozumiem. A teraz masz do mnie problem, że ci nie współczuje? Więc o co ci właściwie chodzi?
Zamilkła na chwile. Nie byłem pewny, ale miałem wrażenie, że zrobiło
jej się głupio.
- A rozumiesz? – zapytała nieśmiało. Wywróciłem teatralnie oczami i
złapałem bok jej łóżka, aby znalazło się bliżej mojego. Pisnęła cicho, kiedy
wyciągnąłem swoją dłoń w jej stronę. Zacisnęła mocno powieki, jakbym zaraz miał
dać jej w twarz. Cóż, nie powiem, rozważałem taką opcję, ale ostatecznie
puknąłem ją tylko lekko w czoło.
- Te, informatorka… Przypominam ci, że sam nie znam swoich rodziców i
zostałem wychowany przez smoka, który potem zniknął. To nie jest jakiś powód do
rozpaczy – westchnąłem. Charlotte jednak pokiwała głową na boki, jakby chciała
wyrzucić moje słowa ze swojej głowy.
- No tak, ale ty masz ludzi po swojej stronie. Masz przyjaciół…
- Szczerze to nie lubię takich uczuciowych pogaduszek – syknąłem,
siadając bokiem na łóżku w taki sposób, aby Charl widziała moje lewe ramie. –
Ale to nie są moi przyjaciele.
Oczy Blacke rozszerzyły się jeszcze bardziej. Wyglądała jakbym właśnie
powiedział coś absurdalnego. Szybko zrozumiałem, o co jej jednak chodzi i lekko
się uśmiechnąłem. Wskazałem na prawą stronę jej brzucha.
- Sam zrozumiałem to dopiero po długim czasie… To nie tylko zwykły
znaczek, który służy do chwalenia się, że należy się do jakiejś tam wspaniałej
gildii. Ten znak pokazuje do jakiej rodziny należysz. Nie może być podziałów na
„Twoi przyjaciele” a „Moi przyjaciele”, bo wszyscy powinniśmy się wspierać i
sobie pomagać… Czaisz, głupku? – Ostatnie dodałem dopiero po chwili, kiedy
zobaczyłem, że dziewczyna znów się zawiesiła.
Charlotte kolejny raz pomachała głową na boki, a na jej twarz wrócił
czerwony rumieniec.
- Jak możesz mnie nazywać członkiem rodziny, kiedy wiesz, że jestem tu
tylko ze względu na dług?
- Nie ważne z jakiego powodu, dopóki nosisz ten znak, jesteś jedną z
nas.
No i po tych słowach znów zniknęła pod pościelą, zakryta po sam czubek
głowy. Westchnąłem ciężko, a po chwili również się położyłem, mając nadzieje,
że tym razem uda mi się zasnąć. Przez chwilę wpatrywałem się w biały sufit i
ciągle rozmyślałem o tym, jak bardzo piecze mnie jedna z ran.
- Dobranoc – usłyszałem nagle z łóżka obok.
- Dobranoc – rzuciłem, siląc się na beznamiętny ton, chociaż wewnątrz
zrobiło mi się bardzo miło i przyjemnie. Lector zazwyczaj czekał na mnie, ale
gdy tylko miałem się położyć do łóżka już spał jak zabity. Właściwie to
pierwszy raz od dawna usłyszałem od kogoś tak zwykłe słowo jak „dobranoc”.
I rzeczywiście, ta noc była dobra, bo wyspałem się jak nigdy.
***
Rano, kiedy się obudziłem, powitała mnie cisza.
Udało mi się wstać i rozejrzeć, chociaż tak naprawdę miałem ochotę
poleżeć jeszcze dłużej. Burczenie w brzuchu jednak dawało o sobie znać.
Charl musiała już dawno się obudzić, bo jej łóżko było puste i
pościelone. Właściwie to i dobrze, jakoś nie miałem ochoty z nią teraz
rozmawiać. Czułem się głupio. Co mnie opętało, że ją
pocieszałem? Może i powiedziałem prawdę, ale mimo wszystko powinienem być na
nią zły, wściekły, czy jakikolwiek inny. Nie powinienem jej współczuć.
Już miałem wychodzić, kiedy zastygłem w bezruchu trzymając klamkę.
Cofnąłem się dwa kroki i odwróciłem w stronę wielkiej szafy. Zapukałem w grube
drzwi, które powoli otworzyły się z piskiem. Wcale się nie zdziwiłem widząc
paciorkowe oczy Myina, które świeciły w ciemnym wnętrzu szafy.
- Eee… Nie jesteś głodny… czy coś? – zapytałem, choć i tak dobrze
znałem odpowiedź. Myin na moje słowa ściągnął siwiejące brwi w taki sposób,
jakbym powiedział coś oburzającego, a następnie szybkim ruchem dłoni złapał za
klamkę. Drgnąłem słysząc huk z jakim zamknął drzwi. Cóż, mimo wszystko było to
ryzykowne, powinienem się cieszyć, że nie wychodzę z tej wymiany zdań z ani
jedną raną. To się dopiero nazywa szczęśliwe rozpoczęcie dnia.
Ruszyłem spokojnie długim korytarzem, a następnie zszedłem po schodach.
Na dole już było tłoczno i głośno, a widząc mnie żywego, wszyscy radośnie
krzyknęli.
Odszukałem wzrokiem przyjaciół i przepychając się między ludźmi jakoś do
nich dotarłem i zająłem miejsce, którego pilnował szczęśliwy Lector. Obok mnie,
Rogue rozmawiał o czymś z Froshem, a po jego drugiej stronie Rufus czytał jakąś
książkę z zadowoleniem wypisanym na twarzy. Orga gdzieś wybył, ale szybko się
dowiedziałem gdzie jest, kiedy usłyszałem dźwięk ustawianego mikrofonu na
scenie. Yukino za to siedziała na przeciwko mnie… i wyglądała jakby miała mnie
zamiar udusić.
- Coś się stało? – wypaliłem zażerając jakieś jabłko, które znalazłem w
koszyku na stole. W sumie było nawet dobre, trochę kwaśne.
- Yukino jest zła na Charl – wtrącił się Lector siedzący między nami na
stole, kiedy przyjaciółka z mrocznym wyrazem twarzy zaczęła bawić się kluczem Ophiuchusa.
- Znowu? – zapytałem zdziwiony. Nie pierwszy raz sobie skakały do
gardeł. – Daj spokój Yukino, jesteś starsza, zignoruj.
- Sting, błagam cię. Czy ty się słyszysz? Jej się nie da zignorować. – Oh. No tak.
Głupi ja, przecież to Charl.
- No dobra, dobra – podniosłem dłonie w geście niewinności. – A o co
tym razem poszło?
- Pamiętam, że Charl nazwała klucze Yukino błyskotkami, które lepiej
sprzedać, niż z nich korzystać.
I w taki właśnie sposób moje
jabłko prawie mnie nie udusiło, kiedy zacząłem się nim krztusić.
- Moment! – wydusiłem między kolejnymi atakami kaszlu. – Tak po prostu
podeszła do ciebie i to powiedziała?
Yukino jakoś dziwnie odwróciła wzrok, a następnie udała, że pytanie
nigdy nie istniało. Szybko zmieniła temat:
- Może byśmy poszli na jakąś misje? Dawno nigdzie nie byliśmy całą
grupą! – uśmiechnęła się klaszcząc w dłonie. Zmarszczyłem brwi, ale nie
zdążyłem jej powiedzieć żeby powiedziała o co chodzi z Charlotte, bo w kilka
sekund odeszła od stołu i ruszyła w stronę tablicy z ogłoszeniami.
Westchnąłem i wróciłem do mojego jabłka.
- Odpuść. Od rana taka jest – stwierdził Rogue wywracając teatralnie
oczami. – Mam wrażenie, że jedna irytuje drugą samą obecnością. Jest lepiej,
kiedy się wzajemnie unikają. Tylko nie wiem, czy dobrze wypaliła z tą misją... no
wiesz… twoje rany…
- Będzie dobrze! – wtrącił się nagle Lector. – Sting-kun jest silny i
coś takiego nie jest w stanie go pokonać.
Wzruszyłem ramionami, jakby zgadzając się z przyjacielem. Rogue jednak
nie był do końca przekonany. Dokończyłem jabłko, a następnie uśmiechnąłem się
pokazując kły.
- Stary, jestem tak w formie, że mógłbym cię złożyć w pięć minut.
Ujrzałem ten błysk w czerwonej tęczówce, a następnie wielki uśmiech.
- Taki jesteś pewny, blondasie?
Zazwyczaj lubię być przepisowy, ale jakoś nie miałem w tym momencie
ochoty. Niespodziewanie dostał z pięści w twarz, prawie nie spadając przy tym z
ławy. Odsunąłem się, a następnie odszedłem od stolika, kiedy ten chciał
zaatakować.
Ludzie pouciekali na
boki, kiedy w moją stronę poleciało tornado cienia. Ledwo uniknąłem tego ryku,
ale jakoś się udało.
Cheney nagle zniknął. Zamrugałem parę razy zanim zdałem sobie
sprawę z tego, że zmienił się w cień. Doszedłem do tego dopiero, kiedy poczułem
przeszywający ból w okolicy boku.
Zapaliłem pięść białym światłem i zamachnąłem się do tyłu, ale jedyne
co byłem w stanie zrobić to rozmyć ostatnie smugi cienia po przyjacielu, który
z łatwością uniknął mojego ataku.
- Pięć minut minęło – zakpił, wracając do swojej dawnej postaci i
obserwując jak trzymam się za niby zagojony, ale wciąż bolący bok.
- Milcz – warknąłem, widząc zadowolony uśmieszek na jego twarzy. - Ryk
Białego Smoka!
Promień światła wydobył się z moich ust i uderzył go, kiedy w ogóle się
tego nie spodziewał. Rogue uderzył w ścianę gildii, powodując na niej liczne
pęknięcia. Uśmiechnąłem się, kiedy się podniósł a na jego twarzy zauważyłem
zadrapania i siniaki.
- Naprawdę? Dragon Force? – syknął.
Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na swoje ciało, faktycznie było
pokryte w niektórych miejscach białymi łuskami oraz tego samego koloru
poświatą. Zdziwiłem się, ponieważ wcale nie chciałem tego aktywować. Gorzej
jednak zrobiło się, kiedy nie byłem w stanie zapanować nad tym i przez chwile
stałem jak głupi, z panicznym wyrazem twarzy. To nie było normalne. Nigdy nie
miałem problemów z Dragon Force, a nagle coś takiego.
Wszystko ustało, kiedy zdążyłem się uspokoić, a przed oczami zobaczyłem
pięść pokrytą czarnym cieniem.
- Pięść Cienistego Smoka! – krzyknął Rogue.
Kretyn wbił mnie w podłogę tak mocno, że poczułem metaliczny posmak
krwi w ustach. Jęknąłem, kiedy jakimś cudem udało mi się usiąść. Cholera,
gdybym wtedy nie spanikował z tym nagłym odpaleniem się Dragon Force, pewnie
bym go pokonał. Ale wciąż… to nie było normalne.
Przyjaciel wyciągnął dłoń w moją stronę. Odruchowo zrobiłem obrażoną
minę i odwracając głowę przyjąłem pomoc.
- Nie myśl, że wygrałeś! To nie było uczciwe! – mruknąłem jak obrażone
dziecko, a przyjaciel starał się nie wybuchnąć śmiechem.
- I mówi to osoba, która odpaliła Dragon Force?
- Już skończyliście? – zapytała Charl, która pojawiła się znikąd między
nami. Zmarszczyłem brwi, bo przerwała nam w rozmowie. Po chwili jednak przypomniałem
sobie wkurzoną Yukino i tekst, który podobno rzuciła dziewczyna. – Myślałam, że
dłużej wam to zajmie.
- Nie ważne… Charl, co to miało być z Yukino? – zapytałem
niezadowolonym tonem. Właściwie nie wiedziałem, która zaczęła, ale przeczucie
mi podpowiadało, że to nie mogła być Aguria.
Charl zrobiła wielkie oczy i otworzyła usta, ale nagle drzwi do gildii
otworzyły się z hukiem, a w nich pojawiła się białowłosa dziewczyna. Na jej
widok mimowolnie zrobiłem zdegustowaną minę, a Blacke schowała się za moimi
plecami, sycząc w stronę Weisslogi jak wąż.
Od ostatniego spotkania dość się zmieniła. Długie do pasa włosy, które
jak pamiętam były wciąż poplątane, związała w dwa warkocze. Może myślała, że to
jej pomoże je ogarnąć? Poszarpany i zakrwawiony strój zniknął, a zastąpił go
długi biały płaszcz z różowymi krawędziami i paskami na mankietach. Dodatkowo
miała na sobie spódniczkę, co było ciekawe, i jasnoniebieską koszulkę ze znanym
wszystkim symbolem.
- Więc tak wyglądasz, jak nie biegasz za ludźmi po całym kraju? –
zapytałem krzyżując ręce na piersi. Weisslogia uśmiechnęła się, a następnie
spojrzała na Charl, która wciąż na nią syczała, kryjąc się za mną. – Jesteś ich
wysłannikiem, czy…
- Dowódca Oddziału Aresztowań – oznajmiła z błyskiem w oku, widząc
zdziwienie na twarzach wszystkich z gildii. Każdy zamilkł wpatrując się w
białowłosą dziewczynę, która wyglądała na strasznie pewną siebie i dumną z
pełnionego stanowiska.
- To by wyjaśniało to całe bieganie za tym czymś – wskazałem na Charl,
która chyba wkurzyła się na nazwanie jej tym czymś i podskakując udało jej się
mnie walnąć w tył głowy. Jęknąłem teatralnie, udając, że mnie to w jakiś sposób
zabolało. Po chwili znów wróciłem do Weisslogi, której spodobały się
niedowierzające spojrzenia. Właściwie sam byłem zdziwiony. No bo nie ukrywając, była słabsza niż wielu mrocznych magów, których pewnie musiała chwytać. Ale
wnioskując po tym ile czasu łapała Charl można śmiało stwierdzić, że ma
dziewczyna cierpliwość. – A czym zawdzięczamy wizytę?
- Ja tam za nic nie jestem wdzięczna – syknęła Charl, mocniej
zaciskając dłonie na tyle mojej kamizelki. Weisslogia ją jednak zignorowała,
czyli wszystko było po staremu.
- Chciałam sprawdzić, czy zwierzaczek nie sprawia za dużych problemów –
powiedziała. Po raz kolejny ich oczy się spotkały, a mordercze spojrzenia
nie miałby końca, gdyby nie Yukino.
- Oh, mamy gościa – uśmiechnęła się, trzymając w dłoniach jakąś kartkę.
Wesoła mina jednak zniknęła po zobaczeniu Charl, a mi się przypomniało o całej
sprawie. Zanim zdążyłem o nią zapytać, musiałem oglądać kolejną.
Czarnowłosa puściła moją kamizelkę i odsunęła się krok ode mnie.
- Patrzcie kto przylazł – syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Proszę, nic już nie mów – odpowiedziała i smutna odwróciła się na
pięcie i zniknęła w tłumie.
- Charl! – warknąłem, widząc uśmiech na twarzy dziewczyny.
- No co?! – Blacke oburzyła się kładąc ręce na biodrach.
- Mamy później do pogadania – oznajmiłem i pobiegłem śladem
przyjaciółki, zostawiając wszystkich w wielkiej sali, która była trochę
zniszczona. No dobra... trochę bardzo.
I tak właśnie szczęśliwy poranek zapowiadał się zmienić w bardzo długi dzień.
***
Tak, wiem. Mina zła, Mina nie pisała 6 tyg (?), Mina powinna dostać baty.
PRZEPRASZAM :__:
Miałam dużo spraw do załatwienia i dalej mam wiele, ale już cichutko, już jest dobrze i postaram się wstawiać rozdziały szybciej ^^
Noo... Mam nadzieję że tym razem pójdzie.
OdpowiedzUsuńKin: Przez nasz dziadowski Internet pisanie komentarzy już nie jest przyjemnością...
Shi: Tia... Ja wysyłam kom, a tu Internet się wiesza...
Kin: Ale może wróć do rozdziału...
Shi: Racja... Yuki vs Charl... Jak dla mnie wygrywa Charlotta. Jest ciekawszą postacią niż Yukino której szczerze nienawidzę od pierwszego spotkania...
To wejście smoka Weissologi xD
Kin: Jak dla.mnie ta białowłosa laska jest fajniejsza od wszystkich innych... Jak z kimś ma być Sting to z nią.
Shi: Oj nie wiem... Charl też jest niezła i ma niewyparzony język. nadaję się dla Stinga. :3
Kin: Jest zbyt podobna do mnie...
Shi: A Weissologia jest taka jak ja. Innymi słowy do Stinga pasuję... No w sumie każda laska z charakterkiem....
Kin: Yhym... A co do rozdziału fajny. Szkoda tylko że Charl oberwie przez Yukino... I co że uczciwie? Aguria powinna trzymać język za zębami! Być takim skarżypytą... Oj nieładnie...
Shi: Tu się zgodzę... Yuki przebiła naszą siostrę...
Kim: Może kończmy ten komentarz w którym jest tyle nienawiści do jednej postaci że to niesamowite... Zastanawia mnie jednak ile lat m a Charl. Sting powiedział że jest młodsza od Yukino, a wiec ma mniej niż 18 lat.
Shi: Kin to miał być koniec -,- Ale dobra. Wysyłamy wenę, poprawka... Mnóstwo weny. Mamy nadzieję że rozdziały będą się pojawiać w ogóle. Mamy nadzieję że niedługo pojawi się dalszy ciąg tej historii i może jakieś watki romantyczne które dokładniej nas naprowadzą na parki które chcesz mieć na blogu!
Kin: Pozdrawiamy. I Teletubisie mówią pa pa!
Witaj kochana, bardzo fajny wpis i zapraszam do siebie :) robot xavery 123
OdpowiedzUsuń