Ja, ona i ona #07
- Yukino! – krzyknąłem za dziewczyną, która momentalnie stanęła jak wryta.
- Sting, ja naprawdę nie mam ochoty teraz rozmawiać – westchnęła.
- Wyszłaś tak nagle i nawet nie powiedziałaś co się wydarzyło miedzy tobą a Charl, martwię się.
Możliwe, że skłamałem. Jednak tylko troszeczkę, odrobinę, ociupinkę. W
każdym razie świat by się chyba nie
zawalił, gdybym wyznał, że tak naprawdę to „martwię się” było sporym nadużyciem
w tej sytuacji. Martwić się mogłem, czy za długi jakie zesłała na nas nowa nie
rozniosą nam gildii, ale konflikt miedzy dziewczynami to nie było coś, czym bym
się niezwykle przejmował. Byłem po prostu ciekawy co się stało, że się tak
pokłóciły. Dodatkowo, nie miałem ochoty rozmawiać z Weisslogią. Ostatnia
rozmowa skończyła się na dość budżetowym wypoczynku w pałacowej celi. Właśnie
dlatego każda wymówka była dobra, aby uciec jak najszybciej.
- Sting... Chodzi o to, ze ja.... boje sie o nas – wymamrotała, przerywając moje rozmyślania.
- „o nas”? – uniosłem pytająco brew.
- Z-znaczy o naszą przyjaźń! – dorzuciła - Charlotte pojawiła się tak
nagle i robi wokół siebie dużo hałasu. Mam wrażenie, że to, że do nas dołączyła
wszystko zmieniło i już nie jesteśmy tacy zgrani jak kiedyś. Ja... Chciałam
bardzo zmienić moje życie po tej całej aferze z Eclipse, chciałam się zmienić i
być kimś innym, bardziej stanowczą i towarzyską osobą. Starałam się, ale ja
naprawdę boje się zmian, boje się, że... przestaniemy się przyjaźnić i
przywiążesz się za bardzo do Charlotte.
- Yukino... – stałem jak kołek obserwując czerwoną ze wstydu
dziewczynę. To wyznanie musiało ja sporo kosztować. Faktycznie spędzaliśmy
razem coraz mniej czasu, ale zaczęło się to już zanim Charl pojawiła się w
gildii. Spadły na mnie te wszystkie cholerne obowiązki, spotkania, fakt, ze
musze być odpowiedzialny i reprezentować gildię, ze nie mogę co chwile brać
misji i wyszaleć się na przygodach.
Choć jak dłużej nad tym myślałem, Yukino zawsze była przy mnie, nawet
kiedy wchodziłem w to wszystko i próbowałem zrozumieć jak działa to cale
zarzadzanie i prowadzenie gildii. Siedziała ze mną po nocach, ogarniając
papiery. Często zasypiała przy tym w moim pokoju, gdyż oboje byliśmy już
padnięci, żeby się żegnać. Interesowała się, przynosiła mi jedzenie, gdy o nim
zapominałem. Faktycznie z czasem to ja zacząłem ją odsuwać, bo martwiłem się,
ze tak dużo uwagi mi poświęca i zacząłem zwracać się tylko w krytycznych
momentach. Nie wiedziałem, ze ją ranie i
Yukino chce mi dalej pomagać. Może powinienem z nią wcześniej o tym porozmawiać?
Eh, to wszystko wydawało się takie skomplikowane. Dlatego wolałem walczyć.
Wtedy nie zastanawiasz się nad czymś tak złożonym jak ludzkie uczucia, czy to
co mówisz, po prostu walczysz, starasz się przetrwać i zwyciężyć nad
przeciwnikiem. A w tym momencie walczyć mogłem jedynie z samym sobą.
Nie ma rady Eucliffe, czas zachować się jak facet i ładnie przeprosić.
Uśmiechnąłem się ciepło i objąłem ją, kładąc brodę na jej głowie. Usłyszałem
nagle jak przyspieszył jej puls, czułem jej ciepły oddech na moim torsie.
Cholera, sam nie wiedziałem co robię, taki przyjacielski uścisk wydawał mi się
dobrym pomysłem, ale chyba ją zestresowałem. Westchnąłem i złapałem ja za
ramiona, aby następnie lekko ja odsunąć i spojrzeć jej w oczy. Ku mojemu
zdziwieniu była cała czerwona, a jej tętno wybiło do zawrotnych prędkości.
Wydawało się, jakby była chora. Zbliżyłem głowę w jej stronę, aby lepiej jej się
przyjrzeć. Yukino lekko rozchyliła usta i przymrużyła zaszklone oczy. Była
chora, a na dodatek chciało jej się płakać? Euclife ty baranie.
- Yukino, wszystko w porządku? – zapytałem spokojnie, kładąc dłoń na jej
czole. Tak się chyba sprawdzało temperaturę. Ewidentnie była rozpalona. – Może
zaprowadzę cię do Myina?
Dziewczyna nagle otworzyła szerzej oczy i wpatrywała się we mnie bez
słowa. Po chwili zaczęła energicznie zaprzeczać ruchem głowy i wyrwała się z
mojego chwytu. Zrobiła krok do tylu i odchrząknęła:
- N-Nie, wszystko jest w porządku – oznajmiła. – Muszę iść.
Patrzyłem jak białowłosa odwraca się na pięcie i znika, podążając w
głąb korytarza. Cóż, chyba tyle było z rozmowy. No i ze wspólnej misji, która
proponowała wcześniej. Bylem ciekaw, czy naprawdę wszystko było w porządku, może
cos jednak zrobiłem nie tak? Ciężko było stwierdzić. Yukino zawsze była cicha i
nie rozmawiała zbytnio o uczuciach czy problemach, zawsze wszystko trzymała w
sobie. To była jedyna rzecz, która aktualnie wiedziałem.
Wracając do głównej sali zacząłem rozmyślać o naszej rozmowie.
Właściwie to jak z tematu co jest miedzy Yukino a Charl zeszliśmy na naszą
przyjaźń? Trochę to nie miało sensu i chyba znowu mi się wywinęła z odpowiedzią,
ale może potrzebowała o tym porozmawiać. Nie mam pojęcia, plus jest na pewno
taki, że przyczyniłem się do spokoju jednego z towarzyszy. Myślę, że mogę to
zaliczyć do mojej codziennej listy dobrych uczynków. Do zakrycia moich wad i
grzechów zostało jeszcze jakichś milion. Postępy robię błyskawicznie, nie ma
co.
- Dlaczego właściwie to my sprzątamy po tym kretynie? – warknęła Charl
trzymająca deski, aby Orga mógł nimi spokojnie załatać dziury w ścianie i
podłodze po naszych wygłupach.
- Właściwie to nie wiem, powinnaś sama to reperować za takie teksty o
własnym Mistrzu – oznajmiłem, biorąc jedną z desek i pochyliłem się nad dziurą,
którą zrobiłem własnym ciałem. Co ten Rogue sobie myślał, chciał mnie
zmiażdżyć, czy jak?
Powiedział ten, który odpalił Dragon Force bez kontroli. No tak, tego
tylko brakowało, żebym sam siebie punktował. Potrzebuje przyjaciół, ciekawe
gdzie jest Lector.
- Jakbym ja zdemolowała gildię…
Miałem wrażenie, że każdy obecny na sali wbił w nią swój wzrok. Charl
chyba miała pamięć złotej rybki, skoro zapomniała tak prędko o tym, że taki
fakt miał już miejsce.
Czarnowłosa zrobiła skrzywioną minę, ale ja wiedziałem, że nie wytrzyma
długo, aż nie powie swojego zdania z tym temacie. Wyczuwałem kolejną burzliwą
rozmowę.
- Niby jesteś tym całym Mistrzem Gildii, ale zero w tobie
odpowiedzialności, Eucliffe.
Oho, zaczyna się.
- Zer to jest dużo na twoim rachunku wobec nas. Naprawdę masz tyle
czasu, żeby tak sobie pyskować i pouczać mnie w kwestii odpowiedzialności? –
warknąłem. Moje zdenerwowanie odbiło się na mojej sile, a młotek, którym przed
chwilą uderzyłem wbił się mocno w drewno. Spojrzałem na Orgę, jego wyraz twarzy
jak zwykle nie mówił za wiele. Bez słowa złapał moje narzędzie i wyjął je
lekkim, zdecydowanym ruchem. Cóż, myślę, że w tym starciu deska nie miałaby ze
mną szans, ale też nie będę narzekał na pomoc.
Choć wokół nas atmosfera zrobiła się o wiele weselsza i głośniejsza, my
pracowaliśmy w ciszy. Orga, bo był po prostu sobą. Za to ja i Charl toczyliśmy
właśnie w głowach zimną wojnę. Wystarczyła dosłownie tylko iskra, by jedno z
nas wystawiło swoje działa i rozpoczęła się kolejna walka na wymianę zdań.
Chociaż, coraz bardziej kusiła mnie myśl, żeby tym razem nie skończyło się na
samych słowach. Czy to znaczyło, że zmieniam się w damskiego boksera? Cholera,
wolałem, kiedy była tą złą, przynajmniej bym się nie zastanawiał czy walka z
nią jest w porządku.
Gdy już kładliśmy ostatnie deski usłyszałem zbliżający się, dobrze
znajomy głos:
- …i wtedy Sting-kun poślizgnął się na kamieniu i wpadł prosto do tej
śmierdzącej rzeki. Przez tydzień wszyscy wiedzieli, gdzie dokładnie jest! –
Lector wszedł właśnie do gildii i wyglądał jakby właśnie opowiadał historię
życia. Poczułem się zdradzony. Drugi raz sztylet w moje wielkie serce. Koniec z
historyjkami na dobranoc o kolorowych rybkach.
Otworzyłem szerzej oczy widząc kim był towarzysz Lectora.
- Weisslogia – powiedziałem, podchodząc do uśmiechniętej dziewczyny,
która właśnie weszła do gildii z moim Exceedem. – A więc jeszcze tu jesteś.
Lector podleciał do góry na wysokość mojej głowy.
- Sting-kun! Właśnie opowiadałem twojej znajomej nasze wspólne
przygody. Wiesz, że zawsze byleś taki odważny i silny…
Sądząc po reakcji białowłosej, która aż drżała próbując powstrzymać się
ze śmiechu, wywnioskowałem, że czas na wyjęcie mojej karty pułapki.
- Oho – uśmiechnąłem się tak sztucznie, że aż zabolała mnie szczęka. Lector
chyba wyczuł, że został przyłapany i zaczął chichotać i klepać mnie koleżeńsko
po ramieniu. O nie kociaku, czas się skończył! Szybko oplotłem go ramieniem i
zacząłem łaskotać w każdym znanym mi miejscu. Lectorowi stanęły łzy w oczach.
- STING-KUUUN, HAhaHahaH, pro-szę, prze-stań!
Spojrzałem na Weisslogię.
- Historię o kanapce też powiedział? – zapytałem poważny tonem, a
Lector aż drgnął.
Dziewczyna wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem, ale po kilku
chwilach znowu nie wytrzymała i wyrwało jej się ciche parsknięcie. WIEDZIAŁEM!
Nie ma litości. Lector śmiał się i wyrywał, ale ja ani śmiałem przestawać.
Gdy już sam zacząłem sapać od siłowania się z przyjacielem kątem oka
spojrzałem na stojąca obok białowłosą dziewczynę. Wyglądała na znudzoną i
zirytowaną. Rozejrzałem się po gildii, przerywając tortury nad Lectorem.
Nigdzie nie widziałem Charl, no nic, tym razem rozmowa odbędzie się bez
nadwornego błazna.
- Wreszcie, chciałabym z tobą porozmawiać – westchnęła. Powiedziała to
tak zabójczo dostojnym tonem, że naprawdę poczułem się jak na jakimś zamku. O
ile nasza powoli rozpadająca się od walk rudera i lejący się litrami za barem
alkohol to atrybuty królestwa.
- Czy powinienem założyć odświętne ubranie?
- Co? – skrzywiła się, chyba tylko ja załapałem żart.
- Nic, nic – machnąłem ręką.
Ruszyliśmy w ciszy przed siebie. Dziewczyna sprawiała wrażenie dość
zdystansowanej. Nie, żebym był jakimś wybitnym detektywem, który wywnioskował
to jej sposobu mówienia lub z czego tam jeszcze da się to rozpracować. Ja po
prostu uważałem, ze odległość trzech metrów to dość sporo, gdy chce się z kimś
porozmawiać. Więc szliśmy tak, właściwie
bez żadnej rozmowy. Westchnąłem i założyłem ręce za głowę, obserwując przy tym
jak jej długie włosy falują przy każdym kroku.
Właściwie pomijając jej dziwny charakter oraz bycie „pieskiem królestwa”
jak to mawiała Charlotte to była całkiem atrakcyjna. Zastanawiałem się, ile ona
może mieć lat. I to wcale nie tak, ze nagle zapragnąłem mieć kobietę, która była
odpowiednikiem mojego ojca, myślę ze nawet to nie skusiłoby takiego desperata
jak ja. Chociaż, czy ja naprawdę jestem desperatem? Może mógłbym się tak
nazywać, gdybym nosił imię Ichiya. Sting Eucliffe, proszę państwa, jest po
prostu wiecznym singlem. Tak, taka nazwa była bardziej adekwatna. Nigdy
specjalnie nie szukałem partnerek, jakoś same zaczynały się kręcić wokół, a ja
tylko akceptowałem ten fakt. Same zresztą szybko odchodziły, gdy tylko spędziły
ze mną więcej czasu. Okazywało się wtedy, ze nie jestem taki, jak myślały.
Cokolwiek miało to znaczyć.
Znowu uciekłem myślami od tematu.
Spacer powoli zaczynał mnie nudzić, wszędzie były te same drzewa, taka
sama droga. Zaczynałem powoli myśleć, ze Weiss prowadzi mnie wokół gildii jak
głupka dla czystej rozrywki.
Stanąłem w miejscu i skrzyżowałem ręce na torsie.
- Nie wiem jaki jest właściwie cel tego włóczenia się, ale ja naprawdę
jestem zajęty.
- A nie wyglądasz – odpowiedziała, odwracając się w moją stronę. Jej
złote spojrzenie wywołało dziwny dreszcz, którzy przeszedł całe moje ciało od
stóp do głów. Czułem się jakbym patrzył w oczy ojca. Rany, rozmowa z nią była
naprawdę ciężka, może i lepiej, że stała w takiej odległości. Założyła jeden z
kosmyków za ucho.
- Ty tez na mojego ojca nie wyglądasz, a jednak jesteście tą samą osobą
– rzuciłem kąśliwie, nawiązując do jej wcześniejszego tekstu.
- To jest tez jedna z rzeczy do poruszenia – wywróciła oczami i stając
w lekkim rozkroku położyła dłoń na piersiach. - Jestem z Edolas. Historie o
smokach czytałam tylko w książkach. Może i jestem odpowiednikiem jakiegoś
tutejszego stworzenia, ale nic mnie z nim nie łączy. Więc nas również.
- O nie, a myślałem, że będę mógł mówić do ciebie mamo – parsknąłem.
Ona naprawdę myślała, że będę ja traktował jak rodzinę? Dobrze wiedziałem, ze
to zupełnie inna osoba, nie musiała mnie uwiadamiać.
- Cieszę się w takim razie, ze nie wcieliłeś tych myśli w życie – chyba
znowu nie załapała. Jakim cudem Lector był w stanie ją rozbawić. Chyba, ze leci
na koty. Ludzie z Edolas bywali dziwni, ale nie będę oceniać.
- Druga sprawa to... eh... – zaczęła się dziwnie miotać, a jej wzrok
biegał po całej okolicy. Wyglądała nieco dziwnie. Cóż, spodziewałem się czegoś
innego po haśle „dziewczyny wariują na twój widok”. Najpierw Yukino, teraz
Weiss. – ...jak się ma Charl?
Uniosłem zdziwiona brew, zaczynało się robić interesująco.
- Chyba dobrze, ciągle pyskuje, sprawia problemy, żre za trzech i obija
się jeśli chodzi o spłatę długu – na samą myśl ile pieniędzy jeszcze zostało
poczułem się jakby ktoś mi zasadził mocnego kopa w kręgosłup. Eh, jeszcze tak
daleko do emerytury.
- Goniłam ją tyle czasu i nigdy nie przesiedziała tyle w jednym miejscu
– zagryza dolną wargę. – Coś ewidentnie ja trzyma tutaj.
- Tak, ja – rzuciłem, a dziewczyna otworzyła szeroko oczy. – I
obietnica, ze znajdę ja nawet i na końcu świata i zabije, jeśli te wszystkie
zera nie znikną z mojego rachunku.
Weisslogia wybuchła śmiechem. Świetnie, czyli kiedy żartuje to nie jest
dla niej zabawne, ale gdy mowie już całkowicie poważne to ta nagle potrafi robić
takie rzeczy. Czy ja naprawdę tak zmiękłem? Kiedyś nie miałem problemu z walką,
nawet jeśli przeciwnikiem była kobieta. A teraz gdy tylko o tym wspomnę albo pomyśle
czuje się jakbym był bezsilny. Cholera, mam nadzieję, ze to się da jakoś
wyleczyć, bo jeszcze zacznę mówić, ze przyjaźń pokona każdą przeszkodę i inne
dziwne frazesy.
Wróżkoza była ciężką chorobą.
Komentarze
Prześlij komentarz
Przeczytałeś/aś? W takim razie proszę, zostaw komentarz, ponieważ każdy daje mi niesamowitą motywacje do dalszego pisania. ^^